Sekret tej muzy to przede wszystkim cudne pejzaże malowane
delikatnym włosiem po płótnie, które zapełnia się barwami, nie zawsze
jasnymi, delikatnie kołyszące się na wietrze i pośród fal, a zarazem
przepełnione jakąś ulotnością chwili i smutkiem, który zdaje się
towarzyszyć także w tych pięknych, wyciszonych kompozycjach, które
dla lubiących takie pianininowe dźwięki będą prawdziwą ucztą.
Resonance (1999)
Czwarty solowy album Jordana Rudessa ponownie został nagrany tylko
przy użyciu klawiszy i syntezatorów. „Resonance” jest też krótszy od
poprzednika zarówno pod względem czasu trwania, jak i ilości
numerów, bo podobnie jak miało to miejsce na „Arrival” mamy ich pięć,
przy czym aż trzy numery są dość długie, bo już na dzień dobry mamy
do czynienia z utworem prawie dziesięciominutowym, a dwa kolejne
ten czas przekraczają i dopiero na koniec dostajemy jeszcze dwa o
krótszej formie. Co wynika z rezonansu?
Zaczynamy od prawie dziesięciominutowego (bez pięciu sekund)
utworu tytułowego. Od początku witają nas dźwięki nastawione na
refleksję, smutek i melancholię, jak również o niespiesznym, ale na
pewno nie jednostajnym tempie. Jest spokojnie i pięknie zarazem – aż
chce się zamknąć oczy i pozwolić, by umysł i ciało w pełni odprężyło
się przy dźwiękach wyczarowywanych przez Jordana. Po nim
przychodzi...czas na niemal dziesięć i pół minutowy „Timeline” o jeszcze
delikatniejszym i spokojniejszym frazowaniu niż numer tytułowy.
WILK KULTURALNY|NUMER 3|KWIECIEŃ 2019|SYLWETKA| STRONA 21