STRONA 6
WILK KULTURALNY|NUMER 2|STYCZEŃ 2019
|SYLWETKA|
JASON BECKER:
NIEGASNĄCY PŁOMIEŃ
kunszt obu panów. Efekt może nieco psuć co
prawda trochę zbędny wokal Petera Marrino, który
został koszmarnie zmiksowany z muzyką
gitarzystów i dość sprawną perkusją Atmy Anura.
Kończący stronę pierwszą instrumentalny kawałek
„Concerto” ponownie jest napisany wspólnie. Jest
bardziej zwarty od poprzednika, w tle bardziej
ponury, ale gitary wygrywają takie melodie, że nic
tylko składać pokłony. Słychać, że jest to granie
mocno zakorzenione w czasach w jakich powstało,
ale umiejętności Beckera i Friedmana nadal robią
spore wrażenie.
Cacophony – Speed Metal Symphony (1987)
Stronę drugą otwiera „Burn the Ground” rozpędzony
Jeden z najwybitniejszych przykładów ery metalowy killer, którego nie powstydziłaby się
shreddingu lat 80tych i pokaz umiejętności ówczesna Metallica czy Testament.
Jasona Beckera i Marty'ego Friedmana, którzy Prawdopodobnie jedyny na płycie kawałek w
założyli nieco przekornie nazwany zespół
Cacophony w 1986 roku. Ich trwający
dokładnie trzy kwadranse wspólny debiut do
dziś potrafi mile zaskoczyć i dosłownie wyrwać
z kapci.
którym wokal Marrino jako tako wpasował się w
gitarowe granie Beckera i Friedmana.Do tego
jeszcze komplet prześwietnych neoklasycznych
wspólnych dialogów solówkowych. Po nim
wskakuje „Desert Island” jeszcze szybszy i jeszcze
bardziej drapieżny popis gitarowego wirtuozostwa
obu panów i drugi najciekawszy, w mojej ocenie,
Począwszy od Friedmanowskiego „Savage” numer na płycie. Na zakończenie niemal
mamy tutaj do czynienia z szybkimi, dziesięciominutowy utwór tytułowy. Powolny,
melodyjnymi partiami gitar, pięknem solówek rozwijający się wstęp w którym wita się nas
i fenomenalnych zmian tempa. Jeszcze kolejnym neoklasycznym popisem umiejętności i
ciekawszy jest napisany wspólnie „When My wspólnej pracy Beckera oraz Friedmana.
Fortune Lies”, który otwiera istnie kakofoniczna
solówka, a następnie utwór uderza w speed
metalowe rozpędzone tany. Wspólna rytmika
Beckera i Friedmana to zaś pokaz prawdziwej
współpracy idealnie rozumiejącej się
Album mimo bardzo surowego i pozostawiającego
sporo do życzenia brzmienia (mankamenty
produkcji) nadal potrafi zrobić wrażenie – ogromną
ilością świetnych i porywających riffów, genialnych
melodii i techniki. Wreszcie, to jeden z tych
muzycznie pary. Następujący po nim kolejny albumów, który każdy szanujący się fan metalu
Friedmanowski „The Ninja” to z kolei pełna (niezależnie od tego czy jednocześnie będącym
wirtuozerii i neoklasycznej jazdy bez gitarzystą czy nie) znać powinien.
trzymanki trwająca niemal siedem i pół
minuty ponownie pokazująca