Wilk Kulturalny 9 Listopad 2020 | Page 16

WILK KULTURALNY | LISTOPAD 2020 | SYLWETKA | 16
coś z Dreamów sprzed trzech lat . Nieco alternatywne podejście , lżejsze wpadające w ucho melodie , ciekawe chórki i niespieszne tempo w którym przebijają się ostrzejsze fragmenty . Tabor wokalnie brzmi tutaj znacznie lepiej i pewniej , a bas Myunga nie został w nim schowany , tak jak miało to miejsce na poprzedniku . Bardzo sympatyczny utwór , który może sam w sobie nie jest porywający , ale z racji jego wykonawców jest naprawdę udany . Trójka to sympatyczna „ The Tower ”, którą energicznie osadza Morgenstein , a już po chwili dołącza do niego szybki riff i Sherininanowe klawiszowe tło . To wręcz taki kawałek pokazujący jak brzmieliby The Beatles gdyby grali dalej i dorzucili do swojego brzmienia współczesnej alternatywy i szczypty progresywy . Jest nawet miejsce na klawiszową solówkę i rytm który wpada w głowę , ale szkoda , że całość trwa tylko trzy i pół minuty .
Numer czwarty został zatytułowany „ Cry ” i sprawia wrażenie wyrwanego z sesji do „ Falling Into Infinity ” Dreamów przefiltrowanej przez lata 70te w duchu Yes , Deep Purple czy Genesis . Prowadzi w nim Sherinian , świetnie brzmi Morgenstein balansując między spokojnym , a mocnieszym uderzeniem , Tabor pokazuje pazury , a ostrzejsze fragmenty to popis Myunga i oczywiście Tabora . Świetny , bardzo klimatyczny , nieco szalony kawałek . Po nim czas na „ I Need You ” ponownie jak wyrwany z The Beatles i odpowiednio podrasowany mocnym riffem i współczesnym brzmieniem . Piosenkowy , wręcz radiowy ton kawałka znakomicie wkręca się w głowę i wywołuje uśmiech , ale panowie nie zapominają o ostrości i swoich metalowych korzeniach . Kapitalna robota . Instrumentalny „ 25 ” to z kolei prawdziwa jazda bez trzymanki z ostrym basowym riffem , świetnym gitarowym rozwinięciem , mocnymi klawiszami i fascynującą grą Morgensteina . Szybsze tempo miesza się tutaj z zwolnieniami , a nad całością unosi się nutka szaleństwa , swobody i sznyt każdego z muzyków . Perfekcja . Przedostatni utwór nosi tytuł „ Gone ”, a w nim zaczynamy od usypiania czujności klawiszowym wietrznym wjazdem . Stopniowe rozwijanie go o perkusję , gitarę i bas następuje niespiesznie , ale po chwili już wszystko jasne . Panowie serwują kolejny utwór z pogranicza ballady , a czegoś mocniejszego , przez co całość ponownie balansuje między King ' s X , a nowoczesnym wydaniem The Beatles o progresywnym zacięciu . Znudzony wokal Tabora z kolei fajnie mruga oczkiem do grunge ' u . Po prostu bardzo fajny kawałek , który wyraźnie zdradza kierunek jaki obierze późniejsze The Jelly Jam .