WILK KULTURALNY | LIPIEC 2020|W CZTERY USZY| 39
progresywnej naturze, smutnym bluesowym brzmieniu, również w warstwie tekstowej i
wokalnej, po prostu majstersztyk).
Znakomicie wypadają też jednak „Thorn Within” (nie długi, bo niespełna
sześciominutowy, ale porywający i zachwycający monumentalizmem ostrych partii
kontrastowanych z lżejszymi, wyciszonymi formami) czy kończący album „The Outlaw
Torn” (ponownie porażający klimatem, progresywną rozbudowaną formą, flirtem z
ciemniejszymi odmianami bluesa). Ogromnym plusem jest tutaj wysmakowane i pełne
brzmienie, podkreślające gitary i ostry charakter większości utworów, fantastycznie
uwypuklające bas i melodykę poukrywaną w każdym dźwięku. Nie znoszę długości tego
albumu, bo obok tych kilku perełek pojawiają się utwory które przyprawiają mnie o
ciarki, gdy o nich myślę - „Mama Said” czyli słodka akustyczna ballada, która uprzedziła
ciekawą, znaną, ale zgoła niepotrzebną wersję „Whiskey in the Jar” na coverowym
„Garage Inc.”. To bardzo intrygujący kawałek, ale jak na Metę zbyt odważny i zbyt
spokojny. Nie znoszę „Cure” (który choć zaskakuje wyraźnym basem, świetnymi riffami to
brzmi jak wyrwany z większej całości jak końcówka jakiegoś innego utworu, a nie jako
całość), „Poor Twisted Me” (nudny i z okropnie podbitym wokalem Jamesa) i „Wasting
My Hate” (kawałek pozornie fajny, ale bardzo podobny do innych mocnych punktów
płyty, a przez to niepotrzebny), ani „Ronnie” (zwyczajnie nudny i niepotrzebny).
To typowe wypełniacze, które choć idealnie wpisują się w album, nie tracą przez
większość czasu tempa, to wydłużają album ponad miarę i powtarzają już to, co znalazło
się we wcześniejszych numerach.
W przypadku „Reload” sprawy mają się inaczej. To album o bardziej surowym,
ciemniejszym charakterze aniżeli „Load”. Rewers byłby jak najbardziej mile widziany, ale
na drugim albumie znalazły się nie tyle kawałki słabsze, co wyraźnie niedokończone lub
takie, które choć wydają się interesujące, to nie zachęcają do powrotów. Zdecdowanie
najlepsze rzeczy dzieją się na samym początku, z kilkoma wyjatkami w późniejszym czasie
trwania krążka. Energetyczny „Fuel” to prawdziwe uderzenie z plaskacza w twarz z
mocnym groovem i świetnym tempem. Po nim zaskakujący znacznie wolniejszy,
wypełniony smutkiem „The Memory Remains” z fantastycznym gościnnym udziałem
Marianne Faithfull. Śwetnie wypada także „Devil's Dance” o wyrazistym mocnym basie,
dusznym, niepokojącym klimacie. Zawsze gdy słucham tego numeru żałuję, że
Metallica nie nagrała więcej w tym tonie, tempie i atmosferze. Naprawdę niezły jest
„Better than thou”, który mógłby spokojnie znaleźć się na „Load”, choć zawsze mam
wrażenie, że brzmi jakby był wyrwany z „Czarnego Albumu”. Ciężki, surowy i wyjątkowo
niepokojący swoją garażowością. Intrygujący, choć niestety niedoskonały jest „Bad Seed”
ze świetnym garażowym brzmieniem i niezłym tempem, ale kompletnie nie pasujący
do Metalliki jako takiej.
21