Wilk Kulturalny 8 Lipiec 2020 | Page 38

WILK KULTURALNY | LIPIEC 2020|W CZTERY USZY| 38 2. Tako rzecze Lupus: Guilty Pleasure i garść perełek Pierwotnie „Load” i „Reload” planowano jako dwupłytowe wydawnictwo, tym bardziej że ten drugi powstawał podczas dwóch sesji. Najpierw równolegle do tej na którą złożyło się „Load”, a następnie drugiej już w 1997 roku, która nieznacznie zmieniała kierunek drugiej części Metallikowych (roz)ładowań. Osobiście nie przeżyłem szoku związanego ze stylistyczną zmianą jaka dokonała się w muzyce Metalliki, ponieważ w tamtym czasie po pierwsze nie słuchałem jeszcze thrash metalu, a po drugie zawsze pod względem muzycznym byłem wychowany z szacunkiem do różnej stylistyki, więc kiedy już Metę zacząłem poznawać to właśnie obok genialnego „Master Of Puppets” albumy „Load” i „Reload” przez długi czas uważałem za najlepsze, najciekawsze, a przy tym moje ulubione. Nadal je zresztą za takie uważam (z przewagą w kierunku „Load”), choć muszę przyznać, że nie są one pozbawione wad. Oba stanowią takie guilty pleasure, choć każdy fan Mety pewnie przyzna, że dużo bardziej intrygujący i brzmieniowo doskonalszy aniżeli nieco późniejszy „St. Anger”. Obie mają genialne okładki – i naprawdę nie wnikam w jaki sposób zostały one wykonane, bo w tym wypadku liczy się dla mnie efekt , a ten jest piorunujący. Na „Load” wita nas coś w rodzaju kipieli lawy (wiem, że to nie lawa, ale jak wyżej), a na „Reload” jakby odwrócone do góry nogami zachodzące słońce. Nietypowe i zdecydowanie nie metalowe. Metallica inaczej też podeszła do samej muzyki, która znalazła się na obu płytach i choć zachowała charakterystyczny metalowy pierwiastek, szczególnie ten znany z „Czarnego Albumu”, to wyraźnie chcieli poeksperymentować z brzmieniem, pobawić się nieoczywistościami i abstrakcjami, wreszcie gatunkami. Warto w tym miejscu przypomnieć, że z bluesa wyrósł rock i później metal, więc Metallica wcale nie uciekała od korzeni tak bardzo daleko jak się na pierwszy rzut oka (ucha) wydaje. Z obu płyt bardziej cenię jednak „Load”, bo jest to album zdecydowanie lepszy i ciekawszy, bardziej dopieszczony i przemyślany. Do plusów zdecydowanie należy zaliczyć świetny „Ain't My Bitch” otwierający album. Ostry, zdecydowanie metalowy, ale nasączony alternatywą i znakomitą radiową gładkością. Uwielbiam „2x4” (równie ostry, ale o bardziej hard rockowym rozpędzonym, wręcz furiastycznym charakterze), „The House That Jack Built” (ten znakomity duszny klimat) „Until It Sleeps” (półballada ponownie porażająca klimatem, rewelacyjnym riffem prowadzącym i balansowaniem między mocnym uderzeniem i spokojniejszymi, budującymi atmosferę fragmentami), „King Nothing” (rozpędzający się hicior o wyjątkowym zadziornym charakterze i świetnymi riffami gitar), „Hero of the day” (dużo lżejszy od poprzednika, ale i zdradzający wrażliwszą naturę panów z Metalliki; ten kawałek to tak naprawdę czysty blues z dodatkiem pieprzu!) i kapitalny „Bleeding Me” (miażdzący numer o genialnej atmosferze, 21