Wilk Kulturalny 8 Lipiec 2020 | Page 32

WILK KULTURALNY | LIPIEC 2020|SYLWETKA| 32 zejścia ponownie nieco zmienia kierunek w egzotyczne, pulsujące również niepokojem dźwięki bliskie temu, co później w wydaniu elektrycznym stanie się ambientem. Na koniec kapitalne subtelne wyciszenie z intensywnym wykorzystaniem 21 perkusjonali i kolejnej solówki Milesa. Po prostu mistrzostwo świata. Druga kompozycja nosi tytuł „Wili” również zaczyna się od perkusyjnego intra i gitarowego funkowego rytmu, jednakże zmienia się tutaj rytmika, w której nie daje się już czadu, a bardziej stawia na klimat i podobnie jak na późniejszym pod względem czasu wydania i rejestracji „Pangea” dając więcej miejsca gitarzystom,nawet jeśli na koniec pierwszej części pałeczkę przejmuje kapitalna sekcja dęta i wreszcie niesamowite klawiszowe szaleństwo rodem z progresywnych płyt tamtego czasu albo ówczesnych eksperymentów Tangerine Dream. Idealne do zamknięcia oczu i pełnego oddania się tej psychodelicznej mieszance i pełnych nieoczywistości dźwiękom. Druga część zaczyna się dokładnie w tym samym miejscu gdzie kończy część pierwsza i znacząco zwalnia do wietrznego, bardzo spokojnego tempa w którym dominują delikatne tła klawiszy i pełna smutku partia saksofonu. Powoli dołączają do nich kolejno gitary i perkusja i rozwijają drastycznie różniący się od ostrej części pierwszej, znacznie smutniejszy motyw, co jeszcze mocniej pokazuje geniusz i ogromne emocje, jakimi podczas występu targały muzykami. Nawet gdy perkusja zaznacza nieco mocniejsze uderzenia to druga połowa tego numeru zachwyca zmianą tempa i dużą dawką smutku, który genialnie uwydatnia także ostra gitarowa iście hard rockowa solówka. Chwilę potem nieznacznie przyspieszamy wraz z kolejną solówką Milesa i płynność z jaką muzycy przechodzą między warstwami i tempami zachwyca za każdym razem ilekroć włączam ten krążek. Piękno absolutne. Drugą płytę zaczyna „Tatu” z kapitalnym wykorzystaniem efektu wah-wah i perfekcyjnym skocznym rytmem perkusjonalii, licznymi zmianami tempa i rozwijaniem od ostrych momentów do znakomitych spokojniejszych, ale niepokojących zarazem sekcji saksofonu. To, co się tutaj wyprawia to istna jazda bez trzymanki i jeden z najgenialniejszych przykładów progresywy lat 70tych zanurzonej w psychodelicznym sosie (a przypomnijmy, że ambicjonalnie i stylistycznie to nadal jest jazz!). Druga połowa numeru, a właściwie jej ostatnie niecałe sześć i pół minuty zaczyna się wraz z wyciszeniem po fantastycznym mocnym pasażu porcją klawiszy i zmianą tempa w nieco spokojniejszy motyw, który jednak szybko zaczyna ponownie narastać, by po chwili znów pobawić się zwolnieniami i nadbudowywaniem do masywnych pasaży i zakończenia trąbką Milesa, które niestety zdaje się być jakby urwane w pół tonu, a szkoda, bo wyraźnie słychać, że zespół dalej mógł mieć tu niemałe pole do popisu.