Wilk Kulturalny 8 Lipiec 2020 | Page 29

WILK KULTURALNY | LIPIEC 2020|SYLWETKA| 29 nieco orientalnym zabarwieniu), uzupełniając następne pojękiwania Milesowej trąbki. Kolejne ambientowe wyciszenie zmienia klimat jeszcze mocniej w kołyszącą, senną atmosferę. Im bliżej trzydziestej minuty tym utwór szybciej zaczyna przyspieszać i ponownie gęstnieć, znajdując pomiędzy również chwilę na kolejne wyciszenie i wytchnienie, które po chwili znów zaczyna narastać i rozwijać w różne psychodeliczne i progresywne strony naraz, a nawet w trzydziestej trzeciej minuty wyciszając się niemal wyłącznie do bliżej nieokreślonych pisków i jęknieć (jakby elektroniki) z małym dodatkiem perkusji, by następnie ustąpić miejsca samemu Milesowi i jego trąbce, oczywiście nadal na tle ledwie szemrzącej perkusji. Pod koniec, choć nie jest to jeszcze koniec utworu, zapada cisza całkowita, by za moment znów zacząć narastać wyłaniając się z ciszy, znów zamilknąć i na samo zakończenie dać trochę czasu prawie niesłyszalnym plemiennym bębenkom i zamykając je delikatnymi dzwoneczkami. Prawie czterdzieści dwie minuty niesamowitości i piękna. Drugi album to „Gondwana” (podobnie jak całościowy tytuł albumu czerpiący nazwę od jednego z prehistorycznych superkontynentów), niemal zaczynającym się w tym samym miejscu, gdzie kończył się poprzednik. Najpierw wchodzi fletowa melodia, po chwili dołączają do niego niepokojące, cichutkie, plemienne perkusjonalia, stopniowo, ale powoli przyspieszając i rozbudowując motyw i mistyczny, odmienny od „Zimbabwe” klimat. Wyciszenie przy dziesiątej minucie do niemal całkowitego zera to znów przykład geniuszu tego septetu Milesa, bo pojedyncze dźwięki wręcz mogą kojarzyć się z Tangerine Dream i ich eksperymentami z niemal całkowitą ciszą, choć nie ma tutaj w tym wypadku ani grama elektroniki. Nie zostajemy w niej jednak długo, bo od czternastej minuty wszystko zaczyna ponownie gęstnieć i narastać – niemal zimno falowa praca basu (!) - wreszcie kolejne znakomite wejście Szamana, następnie przejęte przez gitary i kolejne wyciszenie, które szybko przechodzi w gitarową solówkę. W tym miejscu ponownie robi się ostrzej, bardziej w duchu rocka progresywnego i brzmi to po prostu fenomenalnie. Wraz z kolejnym zerwaniem wchodzą klawisze, które znów zmieniają atmosferę w kierunku tego, co później będzie nazwane ambientem. Nie zostajemy w ni jednak długo, bo znów zaczynamy przyspieszać genialną partią basu i gęstą perkusją, a wraz z kolejnym klimatycznym zwolnieniem ponownie swoją trąbką czaruje Davis. Stopniowa zmiana klimatu wyraźniej zahacza tutaj o jazzujące fragmenty, ale w żadnym wypadku nie dominuje reszty kompozycji. Po 36 minucie następuje kolejne zejście w ciszę rodem z ambientowych wietrznych teł po czym następuje budowanie napięcia dźwiękami delikatnymi, niepokojącymi, nieznacznie pulsującymi w których zostajemy niemal do samego końca. Prawie czterdzieści siedem minut swobody oraz niesamowitych pomysłów, w którym może jedynie brakować ostrego uderzenia na koniec.