WILK KULTURALNY | LIPIEC 2020|SYLWETKA| 28
2. Pangea (1976)
Drugi koncert z trzytygodniowej trasy po Japonii został zarejestrowany jako „Pangea”
i również został podzielony na dwie części. Nieco inaczej niż „Agartha” na set koncertowy
złożyły się tym razem dwie nieco ponad czterdziestominutowe kompozycje, a nie kilka
rozbudowanych utworów. „Zimbabwe” i „Gondwana” jak są zatytułowane jako całość
(niektóre wydania rozbijają je bowiem na krótsze segmenty) wprawiły mnie w osłupienie,
gdy usłyszałem je pierwszy raz za dzieciaka i niesamowite wrażenie, jakiego wówczas
doświadczyłem nie opuszcza mnie za każdym razem kiedy wracam do tego
monumentalnego albumu. W jakiej formie był (i nadal jest) Mistrz na tej części
zarejestrowanego czterdzieści cztery lata temu koncertu?
Zaczynamy od „Zimbabwe” (nazwany na część jednego z państw Afryki), które rozpoczyna
perkusyjne intro do którego stopniowo dołączają gitary z iście Hendrixowskimi riffami,
nieco space rockową przestrzenią i po chwili z rozedrganymi frazami trąbki Milesa
przechodzącymi do niezwykłej pelnej emocji solówki. Wtem zastępuje ją genialna
partia saksofonu, a wszystko to rozgrywa się na energicznym tle. Instrumenty dęte
milkną miejsce przejmują gitarzyści i perkusisiści, budując niesamowity klimat, ale dość
szybko wraca do nich Miles i znów łka swoją trąbką, gdy nagle wszystko niepokojąco się
wycisza do pojedynczych dźwięków i niemal ambientowego tła. Potem muzycy znów
przyspieszają i swoimi instrumentami dosłownie oplatają się wokół siebie, uzupełniając i
jakby przekrzykując się wzajemnie (a gitarowa solówka około osiemnastej minuty
dosłownie wgniata w fotel). Do kompletu fenomenalny bas, który wyznacza początkowy
kierunek drugiej połowy kompozycji, najpierw niejako wymuszając kolejne wyciszenie (o