[ ROZWÓJ ]
OPŁACAŁO SIĘ MARZYĆ
NAZYWAM SIĘ GORSKY, A TO JEST MOJA HISTORIA
J
est 2011 rok, nie jestem pewien,
ale chyba tak. Przynajmniej
żółte tablice samochodów dają mi
odczuć, że to ten rok. Anglia, a kon-
kretniej Londyn. Ja, kilkoro znajomych
świeżo po licencjacie podbijamy Europę
w miejscu, które zaraz obok Paryża
kojarzy się z Europą, jak wódka z Pola-
kami.
ZAWSZE BYŁEM MARZYCIELEM!
Wizualizowałem sobie wszystko, nawet
ten cały „trip” na wyspy. Widziałem sie-
bie pracującego gdzieś na myjni, czysz-
czącego odjechane samochody z na-
dzieją, że w ramach nagrody będę mógł
odstawić go do właściciela, delektując się
jazdą przez 30sekund. Fajne czasy! Pra-
ca - dom, dom - praca, a tu nagle week-
end i melanż… Taaak MELANŻ…powi-
nienem sobie wytatuować ten wyraz
gdzieś na ciele. Mój wierny towarzysz
podróży - mentor, nauczyciel, autorytet.
Właściwie to nie o tym chciałem tutaj pi-
sać, więc wypadało by przejść do sedna…
CIĘŻKIE POCZĄTKI
Tatuażem interesowałem się już w wie-
ku 16 lat. Pamiętam swoją pierwszą
maszynkę i dziary robione ukradkiem
w pokoju, tak żeby rodzice się nie do-
wiedzieli. Ech, do dziś słyszę te słowa
„chleba z tego miał nie będziesz”. Nikt
nie traktował tego poważnie, prawdę
mówiąc ja również. Zajawka nie trwała
długo, szybko zastąpiłem ją czymś in-
nym i na kilka lat odstawiłem na półkę.
FATALNY AWANS
Znowu Londyn z tym że już kilka lat
później. Ja i moja nowa praca…. Awanso-
wałem na stanowisko „przynieś, wynieś,
pozamiataj” w Mercedes-Benz gdzieś
na Brentford. Heh, kompletnie się tam
nie nadawałem…. Ja, człowiek któremu
ciężko jest zrobić zakupy spożywcze,
gdyż nie o jednym produkcie należy
pamiętać, a o całej liście. Nie mogłem
się sprawdzić jako logistyk. Za cholerę
multi tasking nie jest moją mocną stro-
ną, wręcz odwrotnie. Pracowałem tam
może rok, a może mniej, do momentu jak
mi podziękowali i tym samym wyświad-
czyli największą przysługę jaką ktokol-
wiek kiedykolwiek mógł mnie uraczyć.
ROBIĆ TO, CO SIĘ KOCHA
Wtedy powiedziałem sobie że choć nie
wiem co, ale utrzymam się tylko i wy-
łącznie z tego co kocham robić najbar-
dziej na świecie, co sprawia że czuję że
jestem coś wart i nadaje rytm mojemu
życiu. Rysowałem codziennie, jarałem
się każdym małym progresem, biegałem
po studiach tatuażu w Londynie z na-
dzieją, że ktoś mnie weźmie na miotłę…
miałbym wtedy okazję podpatrzyć jak
ten świat wygląda, a może nauczyłbym
Dałem się poznać
ludziom w Europie…
Pojawiając się
na największych
konwencjach jak Berlin,
Bruksela, Mediolan,
wygrywając co się
da. Marka GORSKY
zakorzeniła się
w świecie tatuażu na
dobre. W życiu bym
nie pomyślał w tamtym
momencie, że będę
tatuował Ashley Cole’a ,
Artura Boruca, Dawida
Wolińskiego, czy innych
znanych wam ludzi
się czegoś przy okazji. Nikt mnie nie
chciał, choć rysunek miałem nie zły.
A może nie chcieli mnie właśnie z powo-
du, że był za dobry? Nie wiem i się już
nie dowiem. Wiem tylko że zmotywo-
wało mnie to jeszcze bardziej. Ołówek
palił się dzień za dniem a ja konsekwent-
nie szlifowałem swój warsztat zarów-
no rysunkowy jak i tatuatorski. Klienci
przychodzili widząc moje bazgroły, póź-
niej widząc już same tatuaże.
CIĘŻKIE POCZĄTKI
Po kilku tygodniach robiłem może 3 ta-
tuaże w tygodniu, co wystarczyło mi na
opłacenie pokoju, jedzenie no i weekend.
Nakręcony jak zegarek nie miałem za-
miaru zwolnić, nie wiedząc jeszcze jak ta
machina się rozbuja. Pamiętam moment
w którym zdecydowałem się wyjść do
ludzi wynajmując pokoik w barber sho-
pie na Osterley…
Wszystkie zarobione pieniądze szły pro-
sto do rąk właściciela lokalu, lecz wiara
w to że w końcu zaskoczy była większa
niż Pałac Kultury. Właśnie dzięki niej
i odrobinie szczęścia mogę do was pisać
z miejsca w którym teraz się znajdu-
ję. Klientów było coraz więcej, nie wiem
skąd się brali, chyba zaczęło być głośno
w okolicy… Młody „Polonez” fajnie dzia-
ra… Nie jest drogi, więc jazda!
| nr 10 / 2019 | 12