Połamany długopis 2/2018 2 numer 2018 | Page 10

zza każdej szczeliny w budynkach i oglądając się za siebie.
Byłem w połowie drogi do ronda Reagana, na którym był przystanek tramwajowy i autobusowy. Nagle usłyszałem szelest. Odwróciłem się, jednak niczego nie zobaczyłem. Gdy okręciłem się ponownie, kątem oka ujrzałem, jak jakaś owłosiona, ciemna, wielka postać wbiega do budynku. I to nie było żadne zwierzę jakie znałem. Było większe od człowieka i chodziło na dwóch nogach. W oczy rzucała się wydłużona twarz, jak pysk wilka. Jednak stworzenie znikło. Stanąłem osłupiały. Nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać, a może uciekać tak daleko, jak nogi mnie poniosą lub czekać na niechybną zgubę. Wolałem wybrać mniejsze zło.
W tym momencie słońce zaczęło się już chować za ruinami galerii handlowej, której szklana panorama była całkowicie stłuczona. Nagle zewsząd usłyszałem okropne wycia i okrzyki. Dziwnie podobne do ludzkich, ale mimo to inne. Ogarnęła mnie panika! Czerwony alarm zawył w moim umyśle, podświadomość kazała mi uciekać. Zacząłem mknąć ku słońcu. Chociaż i tak nie wiedziałem, gdzie mam się schować. Po prostu biegłem. Gdyby teraz ktoś mierzył mi czas na setkę, to byłbym mistrzem świata. W ostatnich przebłyskach światła zobaczyłem ogromne skrzydlate postacie, które nie dość, że były wielkości mitologicznego gryfa, to zaczęły zataczać kręgi dookoła mnie. Mimo to, że były coraz bliżej, nie potrafiłem szybciej biec. Usłyszałem za sobą, jak coś z sykiem zmierza ku mnie. Rozpłaszczyłem się na ziemi, niczym ropucha rozjechana przez ciężarówkę. To była desperacka próba ratunku, ale udało się. To skrzydlate stworzenie minimalnie mnie minęło. Wiedziałem, że na otwartej przestrzeni nie mam szans, więc wczołgałem się pod najbliższy samochód. Była to jakaś dostawcza furgonetka. Postanowiłem, że tym sposobem może ten nalot uda mi się przeczekać.
Zrobiło się już całkiem ciemno, było zmno. Krzyki i jęki nie ustępowały, jednak skrzydlate bestie odpuściły. Bynajmniej tak myślałem. Asfalt ziębił w plecy. Przynajmniej przestałem się pocić. Nie potrafiłem zrozumieć, co tu się stało. Skąd wzięły się te wszystkie dziwne stwory. I gdzie są ludzie? Właśnie. Gdzie oni są? Krzyki ucichły, postanowiłem wyjść. Gdy stanąłem na nogi, oparłem się o wrak busa i zacząłem gorączkowo się rozglądać dookoła, szukając jakiegoś schronienia na noc.
Kiedy zdawało mi się, że znalazłem bezpieczne miejsce, wtedy znowu coś przecięło powietrze. Tym razem nie zdążyłem zareagować. Poczułem szarpnięcie w górę i po chwili straciłem grunt pod nogami. Zacząłem panicznie krzyczeć i machać nogami, bezsensownie próbując znaleźć jakieś wyjście, jakoś się wyswobodzić. Wszystko na nic. Podniosłem głowę w górę i przez tę ciemność nie potrafiłem nawet dojrzeć, co mnie porwało. Nie widziałem nawet czy jesteśmy nisko, czy wysoko. Czułem tylko, że unosimy się w górze. Byłem pewien, że jest już po mnie, że nie ma dla mnie żadnej nadziei na ratunek. Wtedy rozległ się przerażająco głośny wystrzał i po chwili jęk stwora nade mną. Miałem złe przeczucia. Wiedziałem, że jeśli ktoś w niego strzelił, to zaraz spadniemy! Poczułem, jak zaczynamy gwałtownie schodzić ku dołowi. Zaczęło mi się kręcić w głowie, wpadliśmy w wirowanie i nagle, bum! Spadliśmy na ziemię. Całe szczęście leżałem na jego brzuchu, więc przeżyłem, bo wylądował na plecach. To się nazywa szczęście w nieszczęściu. Mimo to, grzmotnięcie było tak mocne, że częściowo straciłem przytomność. Nie potrafiłem się ruszyć, a głowa bolała mnie tak, jakby ktoś uderzył mnie kijem baseballowym, jednak wciąż słyszałem dźwięki. Te były wyjątkowo niespodziewane. Usłyszałem bowiem warkot silnika, a po chwili otwieranie drzwi.- Żywy?- padło pytanie od kogoś, kto teraz sterczał nade mną.- Oddycha. Póki co- odpowiedział mu surowy głos.- Miał niezłą jazdę- odezwał się trzeci.- Co z nim robimy?- Wygląda na zdrowego – powiedział ten surowy.- Walo! Sprawdź to ptaszysko. Borys ulica, a ty idź do Kaśki po nosze! Po chwili wszyscy się rozbiegli. Poczułem, że nade mną stoi już tylko jeden, który teraz zaczął świecić mi latarką po oczach.- Fest cię poturbowało – powiedział, chyba do mnie.- Jestem! – krzyknął ten, który pobiegł po nosze.- Bierzemy go. Jest zdrowy, nie ma obawy o nic.- A jak stary się nie zgodzi?- Zgodzi się. Nie znasz go?- No znam, ale nigdy nie znaleźliśmy nikogo zdrowego. Tymczasem rozmowa ucichła i poczułem, jak jestem kładziony na jakimś twardym, płaskim przedmiocie. Potem znów mnie uniesiono i po chwili czułem, jak szuram o metalową podłogę. Chwilę potem usłyszałem skrzypnięcie stalowego zamka i poczułem szarpnięcie pojazdu.- Walo, co ty wyrabiasz! Nie kazałem jeszcze jechać! – krzyknął surowy głos. Wywnioskowałem że to musi być dowódca.- Szef nie, ale te śmierdziele za nami, tak.- Borys na gnata!- Tak jest!- z zapałem odpowiedział Borys.- Czech podgrzej atmosferę!- Robi się!- krzyknął Czech.- Walo! Zawracaj! Nie chcę dziś jechać objazdem!- Jak szef sobie życzy!- poczułem ostre
10