6
Wczoraj i dziś -
o Polsce i Polakach
Leżę sobie na łóżku, na kolanach laptop, w uszach słuchawki, palce z ledwo słyszalnym dźwiękiem tępo uderzają w klawiaturę. Za oknem szarość jesiennego dnia, telewizja ciągle nadaje jedno i to samo - brak jedności wśród polskiego narodu. Smutny obraz wzajemnego obrażania się Polaków, brak chęci porozumienia, ogólne zepsucie, konsumpcjonizm, wyśmiewanie świętych dla naszych przodków wartości, achhhh, chciałoby się po-wiedzieć "Ale Serce Boli", jak pisał porucznik Sławomir Lindner w swoich genialnych wspomnieniach o tym właśnie tytule. Jakże piękna w takich chwilach jest wyobraźnia, marzenia, możliwość, aby choć na chwilę cofnąć się do dawnych, minionych chwil...
Przed oczami mam Lwów, taaak, to Ułani Jazłowieccy powracają z jesiennych ma-newrów do koszar, kopyta ich pięknych koni przyjemnie uderzają w lwowski bruk, pię-kne lwowianki rzucają kwiaty, twarze żołnierzy uśmiechnięte, wtem, nagle, jak za ma-chnięciem czarodziejskiej różdżki wszystko znika w dal... Wyobraźnia przenosi mnie dalej, czy to nie... ? Tak, tak! To Wilno, ulubione miasto Wiel-kiego Wodza Narodu, Marszałka Józefa Piłsudskiego, ale jakieś szare, smutne... Wszystko wyjaśnia się po chwili, to przecież pogrzeb jego serca, ukazuje mi się przed oczami żałobny kondukt, gwoździe w żołnierskich trzewikach melo-dyjnie wybijają ledwo sły-szalny krzyk rozpaczy, oto żołnierze chowają serce swojego wodza na wileńskiej Rossie... Nagle mój umysł rozpoczyna kolejną podróż, tym razem widzę przed sobą pałac Saski, na nim cała świta ojców naszej niepodległości... jest! Widzę go! To Marszałek Józef Piłsudski odbiera de-filadę! To musi być on, siedzi na Kasztance, mundur szary, siwy strzelca strój, piękna postawa żołnierza, męża stanu. A przy nim sanacyjna świta, to przecież pan prezydent Ignacy Mościcki, jeszcze generał Śmigły - Rydz, minister Beck...
Niestety, po chwili zimny prysznic, powrót do szarej rzeczywistości. Przed chwilą jeszcze widziałem ludzi wielkich, ale też tych zwykłych. Zaraz, czy na pewno zwykłych ? Nie, przecież każdy z nich, na swój sposób pokazywał swoją polskość, nieważne czy był lwowianką rzucającą kwiaty swojemu obrońcy, czy żoł-nierzem żegnającym serce swojego wodza, czy dostoj-nikiem państwowym. Każdy z nich, każdy z ludzi z mojej wizji był dumnym Polakiem, pa-triotą. Widziałem jak na dłoni fenomen II Rzeczypospolitej z okresu rządów sanacyjnych. Widziałem rządzących naszym państwem niezachwianych patriotów, ludzi dostojnych i wielkich swą miłością Oj-czyzny, widziałem Polaków kochających swoją armię i wokół niej się grupujących, widziałem ludzi którzy w okresie zagrożenia wojennego potrafili skupić swoje wysiłki wokół osoby Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych Marszałka Śmigłego - Rydza, widziałem tych którzy potrafili się zjednoczyć ponad podzia-łami aby bronić swojej Ojczyzny...
Nigdy nie kryłem się z tym i nie kryję iż jestem sanatorem, piłsudczykiem. Nigdy nie ukrywałem, że piłsudczy-kowska myśl polityczna mnie fascynuje, że fascynuje mnie ich umiłowanie Ojczyzny. Chciałbym, aby zawsze brano przykład z tych ludzi, ludzi nieustających w wysiłkach aby Polskę podnieść z kolan, udoskonalić i sprawić aby była bezpieczna, silna i wielka. Wielka w myśl wskazań Józefa Piłsudskiego, wskazań zawsze aktualnych i ważnych. Próbuję porównać wizję tych dwóch obrazów, obrazu Polski sana-cyjnej i współczesnej, niestety, wizja tej drugiej jest przerażająca i smutna.