NOMEN OMEN Maj 2020 | Page 23

-Liczne bary i sklepy zapraszały „wędrowców”. Każdy przecho-dzień chodził z torbami lub sakwami. Ścieżka wykonana z marmuru, odbijała promienie słońca. Hese ruszył pierwszy i dał znak Wędrowcowi, by ruszył za nim. DeShouf nagłym ener-gicznym krokiem zaczął kro-czyć obok towarzysza. Wędro-wiec co chwilę spoglądał za siebie i przed siebie. Po chwili przyjemna okolica sklepów i barów zamieniła się w mroczne alejki. DeShouf może nie odczuwał strachu, ale poniekąd niepokój zawitał w jego sercu. Nagle Hese stanął i powiedział:

- To tu. Co tu? - oburzył się - Nic tutaj nie widzę poza głupią latarnią!

Hese obojętnie pokręcił głową. W pewnym sensie Wędrowiec miał rację. Samotna latarnia stała pośrodku alejki. Jej blade światło widać było tylko wokół niej samej. Poza latarnią - CIEMNOŚĆ. Stali tak przy niej i Leroy zapytał:

- Więc, dlaczego tu jesteśmy?

- Pamiętasz, jak wspominałem ci o moim przyjacielu?

- Tak, a co?

- Zaraz się z nim spotkamy!

- Pff! - zaśmiał się- Tutaj? w tej norze? Hese! Żartujesz, co nie?

Elf tylko przejechał po włosach i odwrócił się. Spojrzał w górę i wykrzyknął pewne słowa:

- Tatus de Under!

Nagle ciemność przebiło niebieskie światło. Smugi świa-tła mknęły jak opętane na Leroya. Kucnął i prawą ręką chwycił za rewolwer. Nie wy-ciągnął go, ale ręka spo-czywała na nim dla bezpie-czeństwa. Niebieskie światło nagle zamieniło się w białe i oślepiło Wędrowca. Trwało to wszystko około trzech minut. Bardzo dziwnych minut. De-Shouf otworzył szeroko oczy.

Jeszcze białe światło okrywało jego wzrok, lecz nagle jak balon przebity szpilką zniknęło. Przetarł oczy i zo-baczył, że znajduje się w barze. Zdziwił się. Przez głowę przeleciała mu myśl, że Hese chce się upić, ale szybko ją odrzucił. Przyjaciel - pomyślał. Szukamy go tutaj. Hese cały czas mnie zaskakujesz i dzi-wisz. Było to obskurne miejsce. Lekko przestarzałe krzesła i stołki sprawiały wrażenie, jakby miały się zawalić pod ciężarem klientów. Mdłe świa-tło rozświetlało cały lokal. Wędrowiec miał wrażenie bycia w więzieniu. Nie wiedział dlaczego, ale tak miał. Za nim była tylko ściana. Podrapał się po głowie i zastanawiał, jak tu weszli. Po jakimś czasie zoba-czył tabliczkę z napisem:

By opuścić świat Underów, krzyknij Bracie „Tetus as Werd”!

Przeczytał ją i odwrócił się z powrotem do przodu. Widział Hesego, który pokazał mu gestem, żeby przyszedł. Wzru-szył ramionami i podszedł do niego. Przypomniał sobie ta-bliczkę i rozejrzał się znowu. Undery! Masa tych stworzeń siedziała, piła i bawiła się na całego. Między nimi też prze-bywały Jasne Wampiry i Ludzie, ale najwięcej było Underów. Gdy dotarł do Hesego, ten uśmiechnął się i łapiąc go za ramię powiedział:

- To raj Underów chłopcze!

Swoim sokolim wzrokiem Leroy znowu spojrzał na bar i odparł:

- Bardziej piekło, ale jak sam uważasz.

Hese puścił chłopaka i kiwnął głową, żeby za nim szedł. Usiedli przy stoliku koło barmana. Hese popatrzył na Wędrowca i zapytał:

- Masz rewolwer i sztylet?

- Tia, a co? Coś wyczuwasz?

- Nie, ale staraj się nie pokazywać broni. To nam pomoże. Bardzo pomoże!

- Dobrze, postaram się.

W oczach Leroya widać było lekką zniewagę, ale starał się wykonać „zadanie”. Hese co chwilę się rozglądał. Miał desperacką minę i powoli zaczął wątpić w swój wysiłek. Jednak nagle uśmiechnął się i wstał. Do stolika podeszła jakaś zakapturzona postać. Zielono-szary płaszcz i czarne spodnie sprawiały wrażenie jakby należała do gromady zabójców lub tropicieli. Na plecach miała swego rodzaju torbę wykonaną ze skóry jelenia. DeShouf przyjrzał się uważnie. Hese spojrzał na Wędrowca i powiedział do nieznajomego:

- Oto Leroy DeShouf, o którym ci pisałem w moim liście z Hall End.

Nieznajomy zdjął kaptur i Wędrowiec otworzył oczy. Była to kobieta. Nadzwyczajna ko-bieta o blond długich włosach i niebieskich, jak woda w jezio-rze, oczach. Miała drobną twarz. Pod lewym okiem widniała mała blizna. Wędrowiec spoj-rzał na Hesego i na nieznajomą, po czym wyciągnął do niej rękę i powiedział: