Ruszyli w dalsze odmęty Gór Wieczystych. Wędrowiec wracał ciągle myślami do swojego domu, ale Hese czuwał nad nim, by nie zagłębiał się zbytnio w przeszłość. Stary Elf obserwował Leroya i traktując go jak własnego syna, uczył go sztuki przetrwania. DeShouf miał jednak skłonności do ciągłego przemieszczania się w odmęty swojej głowy. W swoich zwierzeniach ciągle wspominał o przeszłości i myślał o nadchodzącej przyszłości. Te-raźniejszość stanowiła u niego niepasujący fragment całego zbiorowiska czasowego. Nie odgrywała istotnej roli. Umysł Wędrowca niezwykle chłonął wiedzę i kulturę. Jednak każda rzecz mogła rozproszyć Po-szukiwacza.
Podążali kamienistą drogą. Ciągnący się las świerkowy był niczego sobie wyglądającym miejscem zadumy i spokoju. Czerwone róże, tymianek i inne rośliny, rozciągały się wzdłuż drogi. Wędrowiec koniecznie chciał przyjrzeć się okazom, ale Hese upominał go. Niebo, niezwykle jasne, sprawiało, że droga była przyjemna. Hese rozglądał się wokoło i obserwując Leroya, zawołał:
- Wyczuwam kłopoty, chłopcze.
- Zbędne gadanie Hese! Gdzie? Tu? W takim miejscu, pro-blemy?!
- Pamiętasz Sevar? Wtedy, też tak mówiłeś, a miasteczko spłonęło!
- Pamiętam, ale wolałbym zapomnieć druhu! Jeżeli coś zobaczysz krzyknij.
- Zrozumiałem.
Elf wytężył wzrok. Co do Sevar, było to miasteczko handlowe. Kupcy (same Elfy i Druidy) sprzedawali tam liczne mikstury, naboje i broń. Towarzysze przybyli tam uzu-pełnić zapasy amunicji i żywienia. W tym dniu, kiedy kupowali żywność, Hese po-wiedział Leroyowi, że wyczuwa problemy. Wędrowiec zigno-rował to. Tego samego dnia w nocy, gdy opuszczali mia-steczko, grupa bandytów podpaliła miejscowy skład z amunicją. Skład wybuchł, a ogień rozprzestrzenił się po całym Sevar, spalając je żyw-cem.
Hese spostrzegł pośród krzaków drobne ruchy. Przy-puszczał, że to zając lub lis. Jednak postać zaraz wstała, a za nią jeszcze dwie. Elf zszedł z konia i zawołał do DeShoufa:
- Bandyci!
Wędrowiec zeskoczył z konia. Bandyci pobiegli prosto na niego. DeShouf wyciągnął rewolwer z olstra i wycelował w pierwszego nadciągającego bandytę. Miał dwa metry wzro-stu, wielką głowę i jedno oko na czole. Był to Cyklop Północny. Leroy zobaczył w jego lewej ręce topór. Wziął głęboki oddech i oddał strzał, trafiając go w lewą rękę. Cyklop zawył z bólu. Dwójka pomocników wyciągnęła sztylety. Byli niscy i krępej budowy ciała. Broda czarna jak węgiel kompo-nowała się z czarną chustą. Pierwszy z niskich ludzi miał wytatuowany kilof na prawej dłoni. Tak! To Krasnoludy! - pomyślał Wędrowiec. Pochwy-cił swój sztylet do lewej dłoni i uzbrojony jeszcze w rewolwer oddał strzał w Cyklopa. Tym razem kula trafiła w kolano, co pozbawiło go ruchu. Krasnolud z kilofem ruszył na Leroya. Ten, gdy zobaczył go zbliżającego się, kopnął go w głowę. Trzymając się za twarz, krasnolud rzucił sztyletem w Wędrowca. Ten jednak wykazał się dużym refleksem i odskoczył w bok. Podbiegł do Krasnoluda i wbił mu sztylet w brzuch.