Muzyka jest cechą „ Pięciu koszmarnych nocy ”, która urzekła mnie najbardziej . Zatrudnienie chóru było idealnym pomysłem , ponieważ już na samym początku filmu , gdy zaczyna się jego piosenka i pokazana zostaje nam 16- bitowa animacja , łudząco podobna do minigier , które pozwalały nam poznać fabułę w grach , fan serii od razu zostaje złapany za serce i zachęcony do pozostania w swoim siedzeniu na seansie .
Sam seans , choć nie jest do końca zasługą Blumhouse , również był cudownym doświadczeniem . Ja , co prawda , byłam na nim już prawie tydzień po premierze , natomiast to , co można przeczytać właśnie o tych premierowych seansach , sprawia , że człowiekowi może zakręcić się łezka w oku ! Można bowiem wyczytać , że ludzie wiwatowali i klaskali , razem przeżywali każdy emocjonujący moment .
Osobiście , „ Pięć koszmarnych nocy ”, to było dla mnie doświadczenie , aniżeli dobry film . Jestem w stanie zauważyć , dlaczego ma tak niskie oceny od krytyków , dla osoby , która nie była fanem już wcześniej , wiele rzeczy może być zwyczajnie dezorientujące , a zwłaszcza te , które są smaczkami dla miłośników serii . Mimo to , znam opinie kilku osób , które wcześniej uniwersum nie znały , a na seansie bawiły się bardzo dobrze , dlatego zachęcam do obejrzenia filmu samemu .
Martyna Twaróg