W tym miejscu warto sięgnąć do stoików, jak Marek Aureliusz, który pisał, że nie mamy kontroli nad tym, co się dzieje wokół nas, ale mamy kontrolę nad tym, jak na to reagujemy. Tymczasem main character zakłada, że wszystko powinno mieć sens dla nas, co może prowadzić do sporego rozczarowania. Świat często nie ma fabuły, nie zamyka się w logiczne akty, a najważniejsze decyzje podejmujemy nie przy dramatycznej muzyce, ale z nudów albo przez przypadek.
Na drugim biegunie stoi jeszcze buddyzm, który proponuje coś zupełnie odwrotnego: może to „ ja”, o które tak dbamy, które kadrujemy i pielęgnujemy w selfie, wcale nie istnieje tak wyraźnie, jak nam się wydaje? Może jesteśmy tylko częścią większej całości, a każde „ ja” to tylko chwilowa forma świadomości, która mija jak chmurka? Dla kogoś, kto żyje pełną parą jako main character, to może być dość niewygodne pytanie.
Całe zagadnienie narracji main character można porównać do fabuły oscarowego dramatu- nieoczywiste, wprowadzające w zamyślenie, piszą o tym artykuły... Z jednej strony może pomóc w odnalezieniu sensu i piękna, tam gdzie wcześniej była tylko nuda i powtarzalność. Z drugiej— może izolować, prowadzić do porównań z cudzymi highlightami i rozczarowań, że nasz film nie wygląda jak trailer do „ La La Land”.