My first Magazine 1 numer 2018 Połamany długopis | Page 10

jesteśmy teraz w rejonie działań? - spytał Ma- tuszka, prawa ręka oficera. - Dlatego, że ktoś jest potrzebny tutaj - odpo- wiedział Krasiniecki, dowódca oddziału. - Nie bój się. Jeszcze się w swoim życiu nawojujesz, a tak nawiasem, to gdzie poszedł Palec? - Nie wiem. Pewno pomaga przy pociągu. - A radio zgubił? - Nie. Nie miał czasu naładować. Od tygodnia doił na tej samej baterii, może mu siadła? - Może – odparł wzdychając. Po chwili sięgnął do kieszeni munduru wsadza- jąc rękę pod kamizelkę OLV. Wygrzebał spod niej paczkę papierosów marki Camel. Wycią- gnął jednego. Wsadził go do ust i chciał poczę- stować Matuszkę. - Chcesz? Nie, czekaj, zapomniałem, że nie pa- lisz. - Dzięki, ale dosyć dobrze mi idzie rzucanie. Nie mam zamiaru zaprzepaścić dwóch miesięcy wyrzeczeń. - Jak tam sobie chcesz, ale ogniem możesz po- częstować? Matuszka sięgnął do kieszeni w spodniach i wyciągnął metalową zapalniczkę Zippo. I co by szef beze mnie zrobił? – zażartował, po- dając mu mały błyszczący przedmiot. - Bez ciebie to jeszcze jakoś pójdzie, ale bez za- palniczki, ani rusz! - Odpalił papierosa i oddał Zippo jego właści- cielowi. Oboje się zaśmiali. Gdy dowódca zaczął wy- dmuchiwać dym, jego krótkofalówka zabrzę- czała. - Defcon 1! Defcon 1! Odbiór! Zagrożenie ato- mowe! Powtarzam! Defcon 1! Aktywować pro- cedurę! Potwierdź, jak zrozumiałeś?! Odbiór! - Dowódca upuścił papierosa na ziemię, by po- śpiesznie chwycić przycisk radia. - Potwierdzam! Bez odbioru! - Matuszce twarz zrobiła się natychmiast blada. Z radiostacji do- biegały odgłosy innych dowódców. Krasiniecki wciąż nie mógł uwierzyć w usłyszane słowa. I wtedy rozległ się dźwięk syreny. - Uwaga! Uwaga! Wszyscy pasażerowie prosze- ni są o udanie się w kierunku wskazanym przez odpowiednie służby! To nie są ćwiczenia! Ogła- szam alarm powietrzny dla całego miasta! Za- grożenie nuklearne! Proszę zachować spokój! - dało się słyszeć z głośników interkomu. - Po- wtarzam! Potem zaczęło już lecieć nagranie. Syre- ny wyły przez trzy sekundy, potem jedna se- kunda przerwy i znowu trzy. Ludzie zaczęli całą tłuszczą pchać się w stronę budynku dwor- ca. Nawet mundurowi, nie byli w stanie się przedostać przez tę chmarę. Dodatkowo z wa- gonów ludzie zaczęli wyskakiwać przez okna. Matuszka próbował zapanować nad tłumem tak jak inni. Tym, którym udało się przedrzeć, sta- rali się oczyścić drogę do schronu. Krasiniecki właśnie tam biegł. - Odsunąć się!- wrzasnął. Jednak jego krzyki spełzły na niczym, gdyż ludzie zagłuszali wszystko, co zdzierając gardło wykrzykiwał. Do schronu miał jakieś dwadzieścia metrów. Wojskowi nie wiedząc za bardzo co robić, pró- bowali odepchnąć ludzi od wejścia. Jednak tłum okazał się silniejszy. Wtedy rozległ się po- jedynczy wystrzał i z sufitu peronu posypał się tynk. - Odsunąć się bo strzelam!- zagrzmiał zdecydo- wanym głosem Malewicz, machając lufą Beryla w stronę tłumu, który już prawie stratował żoł- nierzy i teraz na kilka sekund, zawahał się. Wtedy Krasinieckiemu udało się przedostać przez tłum i jeden z żołnierzy, rozpoznając ofi- cera, przepuścił go. Jednak chwilę potem tłum go przewrócił i zaczął znów napierać. Wtedy dowódca wydarł się na całe gardło bardzo obfi- tą litanią polskich wyrazów i zwieńczył ją krót- kim zdaniem: - Otwierać do jasnej cholery! - Dwóch żołnierzy, którzy do teraz stali bezczynie z bro- nią przewieszoną przez ramię chwyciło za za- suwy i otwarło drewniane dwuskrzydłowe drzwi. Za nimi ciągnął się idący w dół, mający jakieś sześćdziesiąt metrów, biały korytarz. Na jego końcu, znajdującym się już trzydzieści me- trów pod ziemią, był stalowy otwarty na oścież właz. W przejściu stało dwóch żołnierzy w sa- mych mundurac