Memoria [PL] Nr 80 | Page 18

Jednak najbardziej rażąca jest tu sugestia, iż odtąd dla Lalego esesmani nie tylko nie stanowili głównego źródła zagrożenia, ale wręcz stawali się gwarantem jego bezpieczeństwa w obozie, a ochrona ta miała charakter nieomal formalny. To odwrócenie ról jest nie tylko przykładem relatywizacji i braku rozeznania w realiach społecznych

i organizacyjnych KL Auschwitz. To jest, ale też oczywistą nieprawdą. Więźniowie zatrudniani w Aufnahmekommando (podobnie jak więźniowie zatrudniani w innych biurach obozowych w bezpośredniej styczności z SS) nie podlegali żadnej specjalnej ochronie ze strony władz obozowych. Mieli jedynie nieco lepsze warunki codziennego życia, np. w związku z regularnym kontaktem z członkami załogi musieli zachować podstawową higienę, a więc myli się regularnie, chodzili w czystych pasiakach, a ponadto mieszkali

w wydzielonych barakach celem ograniczenia ich kontaktów z pozostałymi więźniami (pracującymi w komandach zewnętrznych). Nie wynikało to jednak z troski o nich, ale jedynie miało zmniejszyć ryzyko przenoszenia wszy

i chorób zakaźnych z więźniów na członków załogi SS. Już samo to powodowało, że więźniowie ci byli mniej od innych narażeni na śmierć w wyniku chorób. Ponieważ pracowali oni zwykle pod dachem, a ich praca nie była tak wycieńczająca fizycznie, jak ciężkie roboty fizyczne, cieszyli się lepszą kondycją. Wreszcie, ze względu na specjalistyczne kwalifikacje

i wykonywane prace zadania – wymagające pewnych kompetencji i pożyteczne dla obozu – więźniowie ci nie byli tak bardzo narażeni na agresję, zwłaszcza ze strony kapo i innych funkcyjnych, ale także esesmani traktowali ich łagodniej. Często także mieli przepustki umożliwiające im poruszanie się po obozie na tyle, na ile uzasadniały to ich obowiązki, a tym samym szanse na zdobywanie dodatkowej żywności lub innych przydatnych przedmiotów – choć oczywiście nie oznaczało to takiej swobody poruszania się i przebywania

w różnych częściach obozu, dowolnych biurach i barakach, jaką widzimy w serialu. Wobec powyższego nazywani byli obozowymi prominentami, z pewnością jednak nie posiadali własnych oddzielnych pokoi – takie pokoje znajdowały się w każdym bloku

i baraku, ale były przeznaczone wyłącznie dla najważniejszych funkcyjnych sprawujących bezpośredni nadzór nad współwięźniami: blokowych, sztubowych i kapo. Tym bardziej żaden z więźniów KL Auschwitz nie miał przywileju samotnego zamieszkiwania

w pustym baraku. A już szczególnie niemożliwe jest, aby Lali został umieszczony w sektorze BIIe jeszcze w 1942 r., bowiem sektor ten, pozostając ciągle w fazie budowy, nie był nawet w pełni ogrodzony. W serialu widać, iż

w tej części obozu nie ma żadnych innych więźniów, za to przy drogach piętrzą się stosy cegieł oraz desek – co sugeruje, iż prace na jego terenie jeszcze trwają. Trudno wyobrazić sobie, że władze obozowe skierowałyby strażników do pilnowania jednego więźnia zajmującego samotnie cały barak

w niezabezpieczonej i nieoddanej jeszcze do użytku części obozu.

Zatem wbrew temu, co ukazuje serial, Lali mógł znaleźć się na terenie Zigeunerlager najwcześniej po niemal rocznym pobycie

w Auschwitz, a nie krótko po przybyciu (odc. 1). Istotne jest także to, że Romowie zostali tam umieszczeni jako pierwsi, dopiero w kolejnych dniach skierowano tam do pracy więźniów mających uporządkować ewidencję obozu rodzinnego. Zatem pojawienie się Romów

w baraku od dawna już zajmowanym przez Lalego jest wyobrażeniem błędnym.

W serialu nie wyjaśniono, gdzie zakwaterowali się pozostali tatuażyści – czy każdy z nich ma pusty barak z oddzielnym pokojem do własnej dyspozycji? Oczywiście zdrowy rozsądek każe odrzucić takie wyobrażenie, bo ileż baraków musiano by dla nich przeznaczyć. Gdzie zatem mieszkają i śpią inni zajmujący się tatuowaniem więźniowie, w tym również Leon, najbliższy pomocnik i przyjaciel Lalego?

I dlaczego akurat Lali został wyróżniony otrzymaniem własnej kwatery? Na te pytania widz serialu nie otrzymuje żadnej odpowiedzi.

Odpowiedź tę odnaleźć można

w autentycznych relacjach byłych więźniów KL Auschwitz, m.in. w oświadczeniu Tadeusza Joachimowskiego, który został skierowany do prac w kancelarii obozu dla Romów wiosną 1943 r. Dokument ten obraz weryfikuje to, co zaprezentowano w książce i na ekranie.

Czytamy w nim, że więźniowie nieromscy zostali skierowani do prac w kancelarii Zigeunerlager w kwietniu 1943 r. Zakwaterowano ich w bloku nr 2, gdzie mieściły się biura kancelarii obozowej (Schreibstube), biuro zatrudnienia więźniów (Arbeitseinsatz) i kantyna dla więźniów.

W pozostałej części, prócz więźniów wyżej wymienionych, zakwaterowano m.in więźniów-Romów pracujących w kuchni obozowej. Za dnia w bloku tym przebywali więc zarówno pracujący w biurach kancelarii więźniowie i więźniarki, jak i członkowie załogi SS, zaś nocą więźniowie (mężczyźni) różnych narodowości. Nie umieszczono w nim Romów całymi rodzinami, a ze względu na zlokalizowanie w nim biur z pewnością dzieci romskie w ogóle nie miały tam swobodnego wstępu.

W świetle dokumentów obozowych kwestią wątpliwą jednak pozostaje to, czy Ludovit Eisenberg w ogóle został umieszczony

w sektorze BIIe. Zamieszkiwali tam bowiem wyłącznie Romowie, a ponadto bardzo nieliczni więźniowie Żydzi i Polacy, którzy byli na stałe zatrudnieni w obozie Zigeunerlager (w kancelarii, szpitalu itd.). Za tym, iż Eisenberg nie należał do tej grupy przemawiają trzy argumenty. Po pierwsze, jego nazwisko nie pojawia się w relacjach więźniów skierowanych tam do pracy. Po drugie, nie został odnotowany również w zachowanych dokumentach obozu BIIe. Nazwisko Eisenberga pojawia się natomiast – i to trzeci argument – na listach premiowych obozu męskiego Birkenau, co wskazuje, że w nim to był przetrzymywany.

Prawdopodobnie Eisenberg przebywał początkowo na terenie Auschwitz I, następnie być może w obozie męskim w sektorze BIb,

a po utworzeniu obozu męskiego w sektorze BIId (co miało miejsce w lipcu 1943) tam właśnie został przeniesiony. Więźniowie osadzeni w części BIId – sąsiadującej bezpośrednio z Zigeunerlager – mieli okazję obserwować życie więzionych tam Romów,

a nawet kontaktować się z nimi przez ogrodzenie. To by tłumaczyło, dlaczego tak wiele miejsca zajmują oni we wspomnieniach Lalego. Ponadto Eisenberg, jako tatuażysta, mógł być okazjonalnie kierowany do obozu rodzinnego celem wykonania tatuażu jego mieszkańcom, co jednak nie wiązałoby się

z zakwaterowaniem go tam na stałe. Powyższe hipotezy wskazują na bardziej niż to przedstawiono w książce i serialu prawdopodobne losy Ludovita Eisenberga. Choć luki w dokumentacji nie pozwalają ich w pełni potwierdzić, to jednak pozwalają wersję zamieszkiwania Laliego w Zigeunerlager z dużą dozą prawdopodobieństwa zakwestionować.

Zakłamujący realia obozowe brak autentyzmu dotyczy również sceny zupełnie niemożliwej identyfikacji zwłok w komorze gazowej (odc. 1), będącej zresztą dosłownym zobrazowaniem treści książki Morris. W serialu widzimy, jak Baretzki wprowadza Lalego do podziemnej komory gazowej, gdzie znajdują się dwa nagie ciała. Zadaniem Lalego jest odczytanie numerów, aby dla celów ewidencji móc poprawnie zidentyfikować zamordowanych.

W rzeczywistości zdarzenie takie nie mogło się wydarzyć. Po pierwsze, numery więźniów skazanych na śmierć podczas selekcji w obozie były odnotowywane i sprawdzane już

w momencie wybiórki. Wykreślenie ich ze stanu obozu następowało niezwłocznie po skierowaniu ich do komory gazowej. Już po dokonaniu mordu nie identyfikowano zwłok, bo też nie było takiej potrzeby.

Po drugie, teren wokół krematoriów i komór gazowych był ogrodzony i ściśle izolowany,

a wstęp do nich mieli wyłącznie więźniowie

z Sonderkommando i wybrani (wtajemniczeni) esesmani, pełniący tam służbę. Ani Lali, ani Baretzki nie zostaliby tam wpuszczeni. Zdaje się, że scania ta została umieszczona w serialu tylko w celu jego udramatyzowania, aby Baretzki mógł powiedzieć Lalemu, iż jest on prawdopodobnie jedynym Żydem, który wyszedł żywy z komory gazowej (co zresztą nie jest prawdą – więźniowie Sonderkommando każdego dnia wielokrotnie wchodzili

i wychodzili z komór gazowych, wynosząc

z nich zwłoki pomordowanych; niektórym spośród członków Snderkommando udało się przeżyć i po wojnie opowiedzieli o swoich doświadczeniach).

W sposób nieautentyczny przedstawione zostało rozstrzelanie więźniów na dziedzińcu bloku 11 (odc. 4). Już sam dziedziniec kompletnie nie przypomina tego rzeczywistego, który do dziś można odwiedzać na terenie Muzeum Auschwitz. Jest

zbyt mały, za wąski, okna powinny być przesłonięte tylko od strony bloku 10, a ściany budynków wyglądają zupełnie inaczej, niż te autentyczne – każdemu, kto był kiedykolwiek