Memoria [PL] Nr 80 | Page 14

mogłyby się wydarzyć lub które nie mogły przebiegać tak, jak wyobrazili to sobie twórcy. Przy tym część owych zdarzeń jest kalką błędnej treści książki, ale niektóre wydają się być autorskimi pomysłami twórców serialu.

I tak, na przykład, wśród wątków skopiowanych z książki wskazać można np. scenę, w której esesman przechodzi nocą obok trzech więźniów korzystających z dołów kloacznych, po czym strzela do nich

i pozostawia ich ciała na miejscu (odc. 1) – scenę niemożliwą w rzeczywistości, albowiem, po pierwsze, esesmani nie mogli przebywać nocą na terenie obozu, a po drugie, ciało zmarłego musiało zostać ułożone do ostatniego apelu pod barakiem i po wykreśleniu jego numeru z ewidencji było zabierane do krematorium. Nie pozwalano sobie na porzucanie ciał w nieładzie na terenie obozu, bo prowadziłoby to do chaosu w ewidencji, a ponadto wiązałoby się

z zagrożeniem epidemiologicznym.

Sam fakt notorycznego strzelania przez esesmanów do więźniów z byle powodu jest tak w książce, jak i w serialu przesadzony. Przypadki takie, owszem, mogły się sporadycznie zdarzać, z pewnością jednak nie stanowiły zachowań rutynowych, jak wynikałoby z serialu. W odc. 2. esesman bez namysłu strzela do więźniarki dlatego, że ta schodząc z ciężarówki upada i kaleczy sobie nogę. W odc. 4. morduje w ten sposób więźniarkę próbującą przekupić blokową, by zdobyć informacje na temat miejsca pobytu siostry. Nie tylko zachowanie esesmana, ale cała ta scena wydaje się dość niedorzeczna. Zastanawiać może nie tylko to, skąd więźniarka mogła posiadać pieniądze, ale też dlaczego wymachuje nimi przed obliczem blokowej zupełnie otwarcie, nie bacząc na obecnych nieopodal esesmanów. Wracając jednak do clou, to przeświadczenie, iż esesmani strzelali do więźniów nieustannie,

z każdego błahego powodu jak również bez wyraźnej przyczyny, jest stereotypem, wyolbrzymieniem zakorzenionym

w potocznym wyobrażeniu o realiach obozu, jednak odbiegającym od prawdy historycznej.

Paradoksalnie obok scen prezentujących niczym nieuzasadnione użycie broni przez załogę SS w serialu zaprezentowano sytuację, w której esesmani byli wręcz zobligowani do oddania strzału, jednak tego nie uczynili.

W odcinku 2. obserwujemy przemarsz więźniów z (lub do) pracy, podczas którego jeden z mężczyzn nieoczekiwanie opuszcza kolumnę maszerujących i zaczyna uciekać

w niczym nieosłonięte pole. Ponieważ chwilę wcześniej mówi, że ma dość („I’m done”) widz domyśla się, że pod wpływem załamania nerwowego ów więzień chce w ten sposób popełnić samobójstwo (wie, że zostanie zastrzelony). Eskortujący komando wartownicy raptownie rzucają się w pogoń za uciekinierem, zostawiając resztę więźniów właściwie bez dozoru. Po schwytaniu zbiega okładają go pałkami i wloką z powrotem do szeregu. Już sam zdrowy rozsądek podpowiada, że

w podobnym przypadku esesmani nie mogli

w pogoni za jednym uciekinierem oddalić się od reszty eskortowanego komanda, stwarzając tym samym dogodne warunki pozostałym do pójścia w ślady zbiega. Zamiast tego strażnicy mieli obowiązek strzelać. Regulowała to specjalna instrukcja przeznaczona dla wartowników w służbie obozów koncentracyjnych, przedstawiająca w formie obrazkowej pożądane i niewłaściwe zachowania esesmanów na zasadzie prostego kontrastu „dobrze-źle” tak, aby nawet wartownicy o skromniejszym potencjale intelektualnym mogli zrozumieć jej przesłanie.

Kompletnie nierealistyczne są wszystkie serialowe sceny z udziałem Stefana Baretzkiego odbywające się nocą na terenie obozu (w granicach ogrodzenia lub

w barakach). Zasadniczo nocą ulice obozowe były puste. Więźniowie nie opuszczali bloków mieszkalnych (potrzeby fizjologiczne załatwiali do ustawionych w kącie baraku wiader),

a pełniący służbę na wieżyczkach wartowniczych strażnicy mieli prawo otworzyć ogień w przypadku zaobserwowania wzmożonego ruchu pomiędzy barakami. Toteż co do za zasady esesmani nie wchodzili po zmroku na teren obozu, a ich ewentualną obecność (możliwą tylko w uzasadnionych poleceniem służbowym przypadkach) sygnalizowano za pomocą czerwonej lampy zainstalowanej na ogrodzeniu. Tymczasem

w odcinku 2. pijany Baretzki z własnej inicjatywy przychodzi nocą do obozu kobiecego, wywołuje Gitę z baraku i po chwili rozmowy zaczyna ją molestować. Kiedy orientuje się, że Gita jest chora, odchodzi

i zataczając się, dociera pod barak Lalego, gdzie upada w błoto. Widząc to, Lali zabiera esesmana do swojego pokoju, gdzie Baretzki pozostaje (wydaje się, że do rana). Nic w tej sekwencji zdarzeń nie jest autentyczne. Esesman poza godzinami służby nie miał prawa wejść na teren obozu. Tym bardziej nie zostałby tam wpuszczony, będąc w wyraźnie widocznym stanie upojenia alkoholowego. Baretzki nie mógł również przebywać na terenie obozu kobiecego, gdyż służbę w nim pełniły nadzorczynie, a esesmanom zasadniczo nie wolno było tam wchodzić bez wyraźnego powodu. Zgodnie z rozkazem komendanta wstęp do obozu kobiecego miało zaledwie ośmiu piastujących wysokie funkcje, wymienionych z nazwiska funkcjonariuszy,

w tym m.in. kierownik obozu, szef wydziału politycznego oraz naczelny lekarz. Baretzki nie mógł również spędzić nocy w baraku więźniarskim – po służbie musiał zameldować się w koszarach, od których mógł się oddalić jedynie posiadając przepustkę.

Twórcom serialu zależało prawdopodobnie na ukazaniu skomplikowanej, patologicznej relacji łączącej Baretzkiego z Lalim. W rzeczywistości jednak relacja między więźniem a esesmanem nie mogła tak wyglądać. Serialowy Baretzki towarzyszy Lalemu każdego dnia podczas pracy, z czego wynikałoby, iż był on Kommandoführerem, czyli nadzorcą grupy roboczej, do której należał Lali (tatuażyści byli częścią komanda zajmującego się rejestracją nowoprzybyłych, tzw. Aufnahmekommando). Tymczasem z dokumentów obozowych wynika, iż SS-Rottenführer Stefan Baretzki pełnił funkcję Blockführera (najpierw w obozie macierzystym, a następnie w Birkenau); tak też zwraca się do niego Lali, m.in. w odc. 1.,

w scenie, w której Baretzki poznaje go jako nowego tatuażystę. Funkcje te wykluczają się – Blockführer odpowiadał za blok więźniarski, podczas gdy Kommandoführer nadzorował komando robocze w godzinach jego pracy, ale później nie mógł wchodzić na teren baraków mieszkalnych. Tymczasem Baretzki jest przy Lalim nieustannie, czasem wydaje się, że nawet całą dobę, zarówno w miejscu pracy, jak i w baraku. Widz może odnieść wręcz wrażenie, że strażnik ów jest odpowiedzialny za nadzór wyłącznie nad tym jednym więźniem. Liczne są sceny, w których Baretzki eskortuje wyłącznie Lalego – choć faktycznie wygląda to bardziej, jakby torował mu drogę przez obóz. Za każdym niemal razem Baretzki (podobnie zresztą jak inni esesmani w scenach przedstawiających podobne okoliczności) idzie kilka kroków przed Lalem, nie mając wszakże żadnej kontroli nad tym, co dzieje się za jego plecami. Dlatego w serialowym obrazie możliwe jest, że Gita niezauważenie podbiega do idącego pomiędzy barakami magazynowymi Lalego, pospiesznie podają sobie dłonie, patrzą głęboko w oczy padają sobie pospiesznie w objęcia na drodze obozowej i nim Baretzki zdąży się odwrócić i zauważyć co się dzieje, Gita zostaje odciągnięta przez współwięźniarki (to jedna z pierwszych obozowych scen serialu). Oczywiście nie jest zupełnie wykluczone iż na terenie obozu esesmani w ten sposób przeprowadzali więźniów, ale też raczej nie stanowiło to rutyny – należy przypuszczać, że wartownicy jednak woleli mieć na oku eskortowanych więźniów i w większości przypadków jednak prowadzili ich przed sobą. A już z pewnością musieli uważnie obserwować szeregi więźniów podczas przemarszów do i z pracy na obszarze nieogrodzonym (komanda eskortowane były przez kilku esesmanów idących z przodu, z tyłu i po obu stronach kolumny). Niemożliwym było, jak widzimy to w odcinku 3, iżby Lali z Leonem mogli odłączyć się od szeregu i pozostać daleko w tyle.

W scenach ukazujących przemieszczanie się Lalego po obozie uwagę zwracają jeszcze dwie istotne nieprawidłowości. Po pierwsze, bramy prowadzące do kolejnych części Birkenau są zwykle otwarte na oścież, a Lali mija je niemal niekontrolowany, czasem nawet się nie zatrzymując, pomimo iż na ramieniu ma torbę, w której mógł przecież ukrywać grypsy czy też inne niedozwolone przedmioty. Faktycznie bramy do poszczególnych części obozu były przymknięte, a pełniący przy nich wartę strażnik powinien dokonać rewizji więźnia. Szczególnie, jeżeli więzień ów więzień miał ze sobą jakieś zawiniątka, torbę lub skrzynkę z narzędziami, tym bardziej podlegał oględzinom. Sprawdzano również dokumenty umożliwiające poruszanie się po obozie i wchodzenie do poszczególnych sektorów (tymczasem Lali wchodzi do obozu kobiecego bez ich okazania, np. w odc. 2). Zezwolenie takie otrzymywał więzień o ile jego wejście na teren konkretnego sektora wiązało się z jego codziennymi obowiązkami lub wykonaniem tam określonych prac. Niemożliwe jest zatem, aby Lali mógł odwiedzać Gitę w jej baraku w wolnych chwilach. Wątpliwe, by w ogóle miał możliwość regularnego wstępu do obozu kobiecego – obóz kobiecy miał swoje własne Aufnahmekomando, w ramach którego pracowały więźniarki tatuujące nowoprzybyłe (podobnie zresztą, jak obóz Auschwitz I, stąd nieprawdopodobne jest, aby Lali musiał tatuować więźniów we wszystkich obozach kompleksu Auschwitz, jak to widzimy w serialu).

Po drugie, co zostało już nadmienione, Lali na ogół porusza się po obozie wyłącznie w towarzystwie Baretzkiego, czasem z drugim więźniem wykonującym tatuaże, natomiast prawie nigdy w zwartym szeregu wśród innych więźniów – tak, jak gdyby nie przynależał do żadnego komanda.

Kwestia zaprezentowania Lali go jako niezwiązanego z żadnym konkretnym komandem roboczym została już omówiona w recenzji książki. Przypomnijmy, że Ludovit Eisenberg był członkiem komanda zajmującego się rejestracją nowoprzybyłych więźniów (Politische Abteilung Aufnahmekommando) obozu męskiego w Birkenau, które liczyło od kilkunastu do około 30 więźniów (latem 1944 r.) – tego jednak nie dowie się czytelnik książki. Twórcy serialu byli świadomi nieprawidłowości w przedstawieniu tego aspektu przez Morris. W ich komentarzu, opublikowanym na platformie Onet.pl, czytamy: Wiele z nieścisłości, na które zwrócono uwagę w powieści, zostało skorygowanych, a ponieważ jest to serial dramatyczny dla celów fabularnych zmieniono także inne elementy. Przykładem jest zarzut wobec powieści, w której Lali miał być prezentowany jako jedyny tatuażysta w Auschwitz, choć było ich wielu. W telewizyjnej opowieści mamy możliwość pokazania w kadrze wielu tatuatorów tatuujących ramienia (sic!) pozostałych .

Wbrew powyższym zapewnieniom serial powiela ten sam błąd, ukazując Lali go w pewnym sensie wyizolowanego ze struktury obozowej. Pomimo, że w scenach tatuowania nowoprzybyłych w tle faktycznie widać innych więźniów wykonujących tę czynność, to jednak nic nie wskazuje, że Lali ma z nimi jakikolwiek związek. Nie tylko porusza się po obozie na ogół bez współtowarzyszy, ale także mieszka sam w zupełnie pustym baraku na odcinku BIIe (późniejszy tzw. Zigeunerlager, obóz rodzinny dla Romów), co jest kolejnym poważnym błędem skopiowanym wprost z książki. Dodatkowo myląca jest tu informacja, której udziela Baretzki Lali mu po tym, jak został on wyznaczony na tatuażystę i odprowadzony na odcinek BIIe, do prywatnego pokoiku w pustym baraku. Na pytanie o to, czy może spać w łóżku swoim starym baraku, Lali otrzymuje od Baretzkiego odpowiedź, iż teraz pracuje dla SS dlatego będzie teraz potrzebował ochrony („You are working for the SS now. You will need protection, trust me.”) i jest pod ochroną (odc. 1). Domysły widza, iż ze względu na swoją funkcję Lali musi być chroniony przed innymi więźniami, potwierdza scena, w której przychodzi on do swojego dawanego baraku. Tam spotyka się z nieufnością i niechęcią ze strony dotychczasowych kolegów, a jeden z nich nazywa go nawet „nazistowskim psem” (It’s the Nazis’ new dog). W wątku tym pobrzmiewa sugestia, jakoby więźniowie kierowani do prac związanych z funkcjonowaniem obozu byli w istocie niemieckimi kolaborantami. To wyjątkowo niesprawiedliwe i krzywdzące oskarżenie.

Ukazanie jednostkowej, bardzo subiektywnej perspektywy człowieka dotkniętego syndromem ocalałego, który mierzy się z wyrzutami sumienia i sam uważa, iż ceną za jego życie były kompromisy moralne oraz cierpienie a nawet życie innych ludzi, jest w kontekście opowieści o byłym więźniu KL Auschwitz zasadne. I to, trzeba przyznać, twórcom serialu udało się naprawdę dobrze. Ale już przeniesienie takowej perspektywy na całą społeczność więźniów i twierdzenie, jakoby kierowani do prac w kancelarii obozowej (i innych komandach „współpracujących” z SS) spotykali się z ostracyzmem ze strony współwięźniów i byli postrzegani jako kolaboranci jest nieprawdą. Przeciwnie, w społeczności więźniarskiej taka praca była pożądana, a osadzeni rozumieli iż nie tylko zwiększa ona szanse na przetrwanie, ale także daje możliwość pomocy innym. Znajomość z członkiem dobrego komanda była swoistym kapitałem, a ocena postawy więźniów pełniących różnego rodzaju funkcje zależna była zawsze od ich zachowania względem współtowarzyszy.

Jednak najbardziej rażąca jest tu sugestia, iż odtąd dla Lali go esesmani nie tylko nie stanowili głównego źródła zagrożenia, ale wręcz stawali się gwarantem jego bezpieczeństwa w obozie, a ochrona ta miała charakter nieomal formalny. To odwrócenie ról jest nie tylko przykładem relatywizacji i braku rozeznania w realiach społecznych i organizacyjnych KL Auschwitz, . To jest ale też oczywistą nieprawdą. Więźniowie zatrudniani w Aufnahmekommando (podobnie jak więźniowie zatrudniani w innych biurach obozowych w bezpośredniej styczności z SS) nie podlegali żadnej specjalnej ochronie ze strony władz obozowych. Mieli jedynie nieco lepsze warunki codziennego życia, np. w związku z regularnym kontaktem z członkami załogi musieli zachować podstawową higienę, a więc myli się regularnie, chodzili w czystych pasiakach, a ponadto mieszkali w wydzielonych barakach celem ograniczenia ich kontaktów z pozostałymi więźniami (pracującymi w komandach zewnętrznych). Nie wynikało to jednak z troski o nich, ale jedynie miało zmniejszyć ryzyko przenoszenia wszy i chorób zakaźnych z więźniów na członków załogi SS. Już samo to powodowało, że więźniowie ci byli mniej od innych narażeni na śmierć w wyniku chorób. Ponieważ pracowali oni zwykle pod dachem, a ich praca nie była tak wycieńczająca fizycznie, jak ciężkie roboty fizyczne, cieszyli się lepszą kondycją. Wreszcie, ze względu na specjalistyczne kwalifikacje i wykonywane prace zadania – wymagające pewnych kompetencji i pożyteczne dla obozu – więźniowie ci nie byli tak bardzo narażeni na agresję, zwłaszcza ze strony kapo i innych funkcyjnych, ale także esesmani traktowali ich łagodniej. Często także mieli przepustki umożliwiające im poruszanie się po obozie na tyle, na ile uzasadniały to ich obowiązki, a tym samym szanse na zdobywanie dodatkowej żywności lub innych przydatnych przedmiotów – choć oczywiście nie oznaczało to takiej swobody poruszania się i przebywania w różnych częściach obozu, dowolnych biurach i barakach, jaką widzimy w serialu. Wobec powyższego nazywani byli obozowymi prominentami, z pewnością jednak nie posiadali własnych oddzielnych pokoi – takie pokoje znajdowały się w każdym bloku i baraku, ale były przeznaczone wyłącznie dla najważniejszych funkcyjnych sprawujących bezpośredni nadzór nad współwięźniami: blokowych, sztubowych i kapo. Tym bardziej żaden z więźniów KL Auschwitz nie miał przywileju samotnego zamieszkiwania w pustym baraku. A już szczególnie niemożliwe jest, aby Lali został umieszczony w sektorze BIIe jeszcze w 1942 roku, bowiem sektor ten, pozostając ciągle w fazie budowy, nie był nawet w pełni ogrodzony. W serialu widać, iż w tej części obozu nie ma żadnych innych więźniów, za to przy drogach piętrzą się stosy cegieł oraz desek – co sugeruje, iż prace na jego terenie jeszcze trwają. Trudno wyobrazić sobie, że władze obozowe skierowałyby strażników do pilnowania jednego więźnia zajmującego samotnie cały barak w niezabezpieczonej i nieoddanej jeszcze do użytku części obozu.

Zatem wbrew temu, co ukazuje serial, Lali mógł znaleźć się na terenie Zigeunerlager najwcześniej po niemal rocznym pobycie w Auschwitz, a nie krótko po przybyciu (odc. 1). Istotne jest także to, że Romowie zostali tam umieszczeni jako pierwsi, dopiero w kolejnych dniach skierowano tam do pracy więźniów mających uporządkować ewidencję obozu rodzinnego. Zatem pojawienie się Romów w baraku od dawna już zajmowanym przez Lali go jest wyobrażeniem błędnym.

W serialu nie wyjaśniono, gdzie zakwaterowani się pozostali tatuażyści – czy każdy z nich ma pusty barak z oddzielnym pokojem do własnej dyspozycji? Oczywiście zdrowy rozsądek każe odrzucić takie wyobrażenie, bo ileż baraków musiano dla nich przeznaczyć. Gdzie zatem mieszkają i śpią inni zajmujący się tatuowaniem więźniowie, w tym również Leon, najbliższy pomocnik i przyjaciel Lali go? I dlaczego akurat Lali został wyróżniony otrzymaniem własnej kwatery? Na te pytania widz serialu nie otrzymuje żadnej odpowiedzi.

Odpowiedź tę odnaleźć można w autentycznych relacjach byłych więźniów KL Auschwitz, m.in. w oświadczeniu Tadeusza Joachimowskiego , który został skierowany do prac w kancelarii obozu dla Romów wiosną 1943 roku. Dokument ten obraz weryfikuje to, co zaprezentowano w książce i na ekranie.

Czytamy w nim, że więźniowie nieromscy zostali skierowani do prac w kancelarii Zigeunerlager w kwietniu 1943 r. Zakwaterowano ich w bloku nr 2, gdzie mieściły się biura kancelarii obozowej (Schreibstube), biuro zatrudnienia więźniów (Arbeitseinsatz) i kantyna dla więźniów. W pozostałej części, prócz więźniów wyżej wymienionych, zakwaterowano m.in więźniów-Romów pracujących w kuchni obozowej. Za dnia w bloku tym przebywali więc zarówno pracujący w biurach kancelarii więźniowie i więźniarki, jak i członkowie załogi SS, zaś nocą więźniowie (mężczyźni) różnych narodowości. Nie umieszczono w nim Romów całymi rodzinami, a ze względu na zlokalizowanie w nim biur z pewnością dzieci romskie w ogóle nie miały tam swobodnego wstępu.

W świetle dokumentów obozowych kwestią wątpliwą jednak pozostaje to, czy Ludovit Eisenberg w ogóle został umieszczony w sektorze BIIe. Zamieszkiwali tam bowiem wyłącznie Romowie, a ponadto bardzo nieliczni więźniowie Żydzi i Polacy, którzy byli na stałe zatrudnieni w obozie Zigeunerlager (w kancelarii, szpitalu itd.). Za tym, iż Eisenberg nie należał do tej grupy przemawiają trzy argumenty. Po pierwsze, jego nazwisko nie pojawia się w relacjach więźniów skierowanych tam do pracy. Po drugie, nie został odnotowany również w zachowanych dokumentach obozu BIIe. Nazwisko Eisenberga pojawia się natomiast – i to trzeci argument – na listach premiowych obozu męskiego Birkenau, co wskazuje, że w nim to był przetrzymywany.

Prawdopodobnie Eisenberg przebywał początkowo na terenie Auschwitz I, następnie być może w obozie męskim w sektorze BIb, a po utworzeniu obozu męskiego w sektorze BIId (co miało miejsce w lipcu 1943) tam właśnie został przeniesiony. Więźniowie osadzeni w części BIId – sąsiadującej bezpośrednio z Zigeunerlager – mieli okazję obserwować życie więzionych tam Romów, a nawet kontaktować się z nimi przez ogrodzenie. To by tłumaczyło, dlaczego tak wiele miejsca zajmują oni we wspomnieniach Lali go. Ponadto Eisenberg, jako tatuażysta, mógł być okazjonalnie kierowany do obozu rodzinnego celem wykonania tatuażu jego mieszkańcom, co jednak nie wiązałoby się z zakwaterowaniem go tam na stałe. Powyższe hipotezy wskazują na bardziej niż to przedstawiono w książce i serialu prawdopodobne losy Ludovita Eisenberga. Choć luki w dokumentacji nie pozwalają ich w pełni potwierdzić, to jednak pozwalają wersję zamieszkiwania Lali go w Zigeunerlager z dużą dozą prawdopodobieństwa zakwestionować.

Zakłamujący realia obozowe brak autentyzmu dotyczy również sceny zupełnie niemożliwej identyfikacji zwłok w komorze gazowej (odc. 1), będącej zresztą dosłownym zobrazowaniem treści książki Morris. W serialu widzimy, jak Baretzki wprowadza Lali go do podziemnej komory gazowej, gdzie znajdują się dwa nagie ciała. Zadaniem Lali go jest odczytanie numerów, aby dla celów ewidencji móc poprawnie zidentyfikować zamordowanych. W rzeczywistości zdarzenie takie nie mogło się wydarzyć. Po pierwsze, numery więźniów skazanych na śmierć podczas selekcji w obozie były odnotowywane i sprawdzane już w momencie wybiórki. Wykreślenie ich ze stanu obozu następowało niezwłocznie po skierowaniu ich do komory gazowej. Już po dokonaniu mordu nie identyfikowano zwłok, bo też nie było takiej potrzeby.

Po drugie, teren wokół krematoriów i komór gazowych był ogrodzony i ściśle izolowany a wstęp do nich mieli wyłącznie więźniowie z Sonderkommando i wybrani (wtajemniczeni) esesmani, pełniący tam służbę. Ani Lali ani Baretzki nie zostaliby tam wpuszczeni. Zdaje się, że scania ta została umieszczona w serialu tylko w celu jego udramatyzowania, aby Baretzki mógł powiedzieć Lali mu, iż jest on prawdopodobnie jedynym Żydem, który wyszedł żywy z komory gazowej (co zresztą nie jest prawdą – więźniowie Sonderkommando każdego dnia wielokrotnie wchodzili i wychodzili z komór gazowych, wynosząc z nich zwłoki pomordowanych; niektórym spośród członków Snderkommando udało się przeżyć i po wojnie opowiedzieli o swoich doświadczeniach).

W sposób nieautentyczny przedstawione zostało rozstrzelanie więźniów na dziedzińcu bloku 11 (odc. 4). Już sam dziedziniec kompletnie nie przypomina tego rzeczywistego, który do dziś można odwiedzać na terenie Muzeum Auschwitz. Jest zbyt mały, za wąski, okna powinny być przesłonięte tylko od strony bloku 10, a ściany budynków wyglądają zupełnie inaczej, niż te autentyczne – każdemu, kto był kiedykolwiek na terenie dzisiejszego muzeum lub widział zdjęcia tego miejsca rzuca się w oczy, że to nie jest Auschwitz. Miejsce wygląda jakby zostało wykorzystane w serialu z braku lepszej alternatywy. To zdumiewa podwójnie. Po pierwsze dlatego, że dziedziniec bloku 11 jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli KL Auschwitz o wręcz ikonicznym charakterze. Można zatem sądzić, że takie przedstawienie nie było kwestią niewiedzy czy niedostępności wzorca, ale świadomego wyboru twórców serialu. A po drugie, niedociągnięcie to wyraźnie kontrastuje z dbałością, jaką przyłożono do odtworzenia wyglądu baraków i ich przestrzennego rozmieszczenia w Birkenau.

Sam przebieg egzekucji na dziedzińcu bloku 11 również znacząco odbiega od realiów historycznych. Przede wszystkim mężczyzn i kobiety rozstrzeliwano oddzielnie, skazańcy powinni być nadzy, a nie w pasiakach, i stać nie plecami, ale twarzą do ściany. Egzekucji dokonywano strzałem w tył głowy (nie w czoło) z broni małokalibrowej (nie karabinu wojskowego), z bliższej niż to ukazuje serial odległości.

Także przesłuchanie Lali go (odc. odc. 4) odwzorowano w sposób daleki od historycznej prawdy. Odbywa się ono w jakimś bliżej nieokreślonym, przypominającym piwnicę pomieszczeniu z odrapanymi ścianami – co samo w sobie jest reprezentacją stereotypową, odbiegającą od prawdy. Wnętrza, które były miejscem codziennej pracy esesmanów, nie mogłyby wyglądać w ten sposób.

Twórcy w ten sposób wyobrazili sobie podziemia bloku 11, który był aresztem obozowym i w którym osadzano więźniów skazanych za różnego rodzaju przewinienia. Jednak w rzeczywistości przesłuchań nie prowadzono ani w podziemiach bloku 11, ani w innych piwnicach, tylko w drewnianym baraku Politische Abteilung, zlokalizowanym w pobliżu budynku krematorium I.

Nieprawdopodobnym jest również, aby cały ciężar znęcania się nad więźniami i torturowania ich podczas przesłuchać esesmani zrzucili na barki innego więźnia tak, jak to widzimy w serialu. Sami prowadzili przesłuchania łącznie z wymyślnymi torturami, których celem było wymuszenie zeznań.

Serial utrwala mit wszechwładzy, samowoli i bezkarności każdego, nawet szeregowego esesmana w KL Auschwitz. Widać to opisanych już wcześniej sekwencjach z udziałem Baretzkiego czy tych prezentujących spontaniczne egzekucje na więźniach obozu, ale jest to wyraźne także w scenach z udziałem innych funkcjonariuszy. W żadnej mierze nie oddano tego, iż w szeregach SS obowiązywała hierarchia służbowa, a od stopnia wojskowego i pełnionej w obozie funkcji zależał zakres ich obowiązków i uprawnień. Tak na przykład, wbrew temu, co widzimy w serialu, selekcji w obozie nie przeprowadzali szeregowi esesmani (oc. 2), tylko zawsze lekarze SS.

Niemożliwe było także, aby którykolwiek z funkcjonariuszy obozowych wprowadzał na teren obozu swoje dzieci, zatem m.in. scena, w której wysoko postawiony esesman (ze słów serialowego Baretzkiego widz dowiaduje się, iż jest to [Johann] Schwarzhuber) bawi się z synem w berka w biurach obozowej kancelarii na terenie Birkenau, pomiędzy pracującymi tam więźniarkami (odc. 4), jest zupełnie nierealna. Przy tej okazji warto zwrócić uwagę na pierwszą scenę z udziałem Schwarzhubera (odc. 4). Widz słyszy w tle syrenę alarmową, widzi popłoch wśród wartowników, którzy gdzieś biegną. Schwarzhuber z zaniepokojoną miną rozgląda się po drodze obozowej nawołując kogoś po imieniu. Krzyczy do jednego z esesmanów, aby ten odnalazł jego syna („Find my son”), a chwilę później nakazuje zamkniecie krematoriów („The crematoria! Shut tchem down!”). Scena ta rodzi oczywiste skojarzenie z filmem „Chłopiec w pasiastej piżamie” (na podstawie książki Johna Boyne’a), wielokrotnie krytykowanym jako nieautentyczny i zakłamujący historię Holokaustu.

W kolejnej scenie, w której Schwarzhuber biega z synem po baraku kancelarii obozowej, widać wyraźnie, iż chłopiec ma zawieszoną na szyi dużą drewnianą tablicę, na której uważny widz dostrzeże napis „ICH BIN DER SOHN VON SCHWARZHUBER”(„Jestem synem Schwarzhubera”), co ma sugerować zapewne, iż nauczony doświadczeniem ojciec dołożył starań, aby jego dziecko było w obozie koncentracyjnym bezpieczne.

W rzeczywistości scena, w której teren obozu służy za plac zabaw dla niemieckiego dziecka, syna wysoko postawionego w strukturze lagrowej funkcjonariusza, jest zupełnie absurdalna. Rodzin esesmanów nie wpuszczano za bramę obozową, istniał w tej sprawie formalny rozkaz komendanta. Ponadto pamiętać należy, że w obozie panowało tam w zasadzie nieustanne zagrożenie epidemiologiczne i zapewne żaden z esesmanów nie byłby na tyle nierozważny, aby narażać swoje małe dziecko na zarażenie np. tyfusem, ale także na widok straszliwych, obrzydliwych i zwyczajnie brutalnych scen obozowego życia

Wśród dalekich od autentyzmu scen wymienić można i tę, w której więźniowie pozostawieni zupełnie bez nadzoru zajmują się paleniem dokumentów w okresie przygotowań do likwidacji obozu (odc. 5). W rzeczywistości zawsze był przy tym obecny esesman, który kontrolował wykonanie zadania, uniemożliwiając ukrycie i zachowanie jakichkolwiek dokumentów mogących stanowić dowody dokonanych w obozie zbrodni.

Wracając do wątku osadzenia Lali go w bloku 11, twórcy serialu znacząco odeszli tutaj od autentycznej historii, czyniąc ciąg zdarzeń niejasnym. Po przesłuchaniach serialowy Lali , mocno pobity, z wyraźnymi świeżymi ranami na twarzy, szczęśliwie wraca do swojego bloku i pełnionej wcześniej funkcji, a to za sprawą Gity, która błaga o pomoc piękną młodą więźniarkę – Cilkę. Szczęśliwie twórcy serialu zrezygnowali z opisanego w szczegółach w książce Morris, kontrowersyjnego i z pewnością nieprawdopodobnego wątku relacji seksualnej łączącej Cilkę z (jak pisze autorka) „komandantem obozu” Schwarzchuberem (trzeba w tym miejscu nadmienić, iż SS-Obersturmführer Johann Schwarzhuber w rzeczywistości nie był żadnym komendantem Auschwitz, a kierownikiem obozu męskiego). Niemniej pozostawili pojedyncze sceny wskazujące na jakiś układ łączący tę dwójkę, choć właściwie nie wiadomo, na czym relacja ta polega. Dlatego motyw wypuszczenia Lali go z bloku 11 i roli, jaką odegrała w tym Cilka, dla widza jest kompletnie niezrozumiały. W książce powiedziane było, iż Cilka regularnie sypiała z komendantem, przez co mogła mieć wpływ na jego decyzje – co jest oczywistą nieprawdą, ale przynajmniej łańcuch przyczynowo-skutkowy zdarzeń był dla czytelnika zrozumiały. Z serialu zaś widz wnioskuje jedynie, że Cilka „coś” zrobiła – ale co i w jaki sposób, to pozostaje zagadką. Dodać należy, że w 1944 roku, kiedy ma miejsce przesłuchanie Lali go, blok nr 25 od roku nie pełnił już funkcji bloku śmierci.

Opowieść, choć zmieniona względem treści książki, nadal nie zbliża się w żaden sposób do prawdy historycznej. W rzeczywistości po pobycie w areszcie i po przeprowadzonym śledztwie Ludovit Eisenberg trafił w czerwcu 1944 roku do karnej kompanii (na okres do odwołania) – o czym w serialu nie ma w ogóle mowy. Po odbyciu kary został zwolniony do obozu i wrócił do swojego komanda, co jest naturalną koleją rzeczy jak na realia roku 1944 (w 1940 w karnej kompanii zapewne zginąłby w krótkim czasie).

Zamykając ten wątek warto zauważyć jeszcze jedno drobne niedociągnięcie. Chodzi o scenę, w której Gita sprawdza listę więźniów skierowanych do bloku 11, poszukując na niej nazwiska Lali go. Pomijając dość nieprawdopodobny zbieg okoliczności, dzięki któremu odpowiedni dokument (ma to być książka karnej kompanii?) leży akurat otwarty na biurku obok, oraz to, skąd dokumentacja dotycząca obozu męskiego miałaby się wziąć w kancelarii obozu kobiecego Birkenau, bardziej zastanawia mylny zapis imienia Lali go. Strona z nazwiskiem Eisenberga z autentycznej książki karnej kompanii została upubliczniona przez Muzeum w internecie, w ogólnodostępnej recenzji książki, z którą twórcy serialu się zapoznali. Zdumiewa więc, że w serialowej kopii dokumentu błędnie zanotowali imię Lali go – w dokumentacji obozowej figuruje on jako Ludovit, nie Ludwig.

Nieautentyczne, a dodatkowo również niezrozumiałe są także wydarzenia w pracowni doktora (Horsta – w serialu imię nie pada) Schumanna (odc. 3). Wedle chronologii serialowej jest to powinien to być rok 1943 (wydarzenia mają miejsce, krótko po tym, jak w obozie pojawiają się Romowie, a Zigeunerlager utworzony został w lutym 1943 roku). W baraku, do którego przychodzi Lali widzimy leżące na łóżkach nagie kobiety. Część z nich jest przywiązana (dlaczego?). Tam Lali tatuuje grupę więźniarek w pasiakach, a ze słów Baretzkiego wynika, iż są to pacjentki szpitala. W epizodzie tym nierealne jest już samo to, iż Lali przychodzi do baraku nocą i że jest tam wtedy obecny lekarz SS.

W tej scenie ukazano, jak Lali próbuje wyprosić u więźniarki pełniącej w tym baraku funkcję pielęgniarki lek dla chorej Gity. Tu wkradł się poważny błąd kostiumowy – kobieta ma na ramieniu opaskę z czerwonym krzyżem, a więźniarski personel lekarski nie nosił takich oznaczeń. Ponadto więźniarka ta ma numer obozowy rozpoczynający się literą A – numery w tej serii zaczęto wydawać w 1944 roku.

Największe wątpliwości budzi jednak wątek swoistej umowy pomiędzy Lali m a Schumannem. Lekarz obiecuje dać Lali mu niezbędny lek, ale pod warunkiem, iż wyświadczy mu on przysługę. W kolejnej scenie widzimy, jak Lali wynosi przed barak słabe i chore więźniarki. Dowiaduje się, iż rankiem mają one zostać zabrane do komór gazowych – stąd można domyślać się, że ceną jaką zapłacił Lali za otrzymane medykamenty była pomoc w selekcji, co staje się przyczyną jego głębokiego poczucia winy.

Ta niewątpliwie poruszająca scena jest jednocześnie kompletnie nieautentyczna, a dla osoby znającej historię Auschwitz nawet niezrozumiała. Po pierwsze, Lali w ogóle nie miał powodu ani możliwości znaleźć się w tym baraku. Stacje eksperymentalne były izolowane i więźniarki oraz więźniowie (poza wyznaczonymi tam do pracy – lekarzami, pielęgniarkami itd.) nie mieli do nich wstępu. Po drugie, mając wiedzę, że selekcji dokonywali zawsze lekarze SS a nie więźniowie, początkowo właściwie trudno zorientować się, co też robi Lali i dlaczego wynosi ledwie żywe ofiary eksperymentów przed barak. Po trzecie, wyznaczone na śmierć więźniarki były niezwłocznie kierowane albo do bloku 25 (do pierwszej połowy 1943r. pełniącego funkcję bloku śmierci), albo bezpośrednio do komór gazowych, i nie mogły być pozostawione przed barakiem na całą noc. Po czwarte, kobieta która w tej scenie próbowała popełnić samobójstwo rzucając się na ogrodzenie powinna zostać porażona – zresztą, w przeciwieństwie do więźnia, który rzuca się na ogrodzenie za dnia (odc. 3). Prąd przepływał przez druty ogrodzeniowe nocą, w ciągu dnia był wyłączany i nie decydował o tym samowolnie lekarz SS.

Niemożliwe jest również, aby podczas likwidacji Zigeunerlager Lali (lub którykolwiek z pozostałych więźniów nie-Romów) mógł błąkać się po terenie tego obozu pomiędzy barakami i przyglądać się wydarzeniom. Mało prawdopodobne również, aby w takiej sytuacji którykolwiek z więźniów miał odwagę podejść do esesmana i zapytać, co właściwie się dzieje – mieli oni wszak w pamięci przeprowadzoną ledwie kilka tygodni wcześniej likwidację obozu rodzinnego dla Żydów z Theresienstadt i doskonale zdawali sobie sprawę, że wszyscy jego mieszkańcy zostali wymordowani w komorach gazowych. Zatem przedstawione w serialu zachowanie Lali go podczas likwidacji Zigeunerlager uznać należy za niewiarygodne.

Pomijając dalsze szczegółowe uzasadnianie nadmienię już tylko, że wśród innych dalekich od autentyzmu wątków wymienić należy jeszcze pójście na śmierć Arona zamiast Lali go (odc. 1) i ofiarowanie się podczas selekcji na śmierć przez Hoffmanovą w zamian za młodą więźniarkę, która niedawno urodziła dziecko (odc. 5) , ponowne tatuowanie kobietom rzekomo wyblakłych numerów (odc. 1), opuszczania przez Lali go i Gitę miejsc pracy na czas ich spotkań w baraku na terenie obozu kobiecego (m.in. w odc. 2 i 4). Wymienione przykłady wydają się wystarczającymi argumentami za tym, aby nie traktować serialu Tatuażysta z Auschwitz jako mającego wartość faktograficzną znacząco większą niźli książkowy pierwowzór.

Oczywiście trzeba zauważyć i docenić próbę usunięcia tych powieściowych wątków, które budziły największe kontrowersje. Niestety, ich wyeliminowanie odbyło się na zasadzie prostego wycięcia wątpliwych fragmentów, co jednak bez konsekwentnego wprowadzenia dalszych zmian scenariuszowych wywołało w niektórych przypadkach wrażenie braku ciągłości i utratę przyczynowo-skutkowej logiki następowania po sobie zdarzeń. W niektórych przypadkach Czasem zastąpienie sprzecznych z historią elementów innymi (np. zmiana postaci doktora Mengele na Schumanna) w rzeczywistości okazało się zastąpieniem jednej fikcji inną, wcale nie bliższą rzeczywistości.

Natomiast na docenienie zasługuje sposób przedstawienia wątku ukrycia numeru obozowego pod innym tatuażem u zbiega z obozu. Przypomnijmy, iż w książce Heather Morris przedstawiona została scena, w której do Lali go przychodzi młody więzień, Mendel, prosząc o ratunek. Okazuje się, iż kilka dni wcześniej, podczas pracy poza obozem, mimowolnie uciekł – poszedł w krzaki za potrzebą, a w tym czasie jego komando odmaszerowało do obozu. Szybko został ujęty przez jakichś żołnierzy i odstawiony z powrotem do Auschwitz, gdzie następnego ranka miano go powiesić. Dzięki znajomościom Lali go z więźniarkami pracującymi w kancelarii obozowej niedoszłego uciekiniera udaje się dopisać do transportu chłopców, którzy nie zostali w Auschwitz w ogóle poddani procedurze rejestracji i jeszcze tego wieczora mają zostać przeniesieni do innego obozu. Aby uniknąć demaskacji Lali tatuuje na przedramieniu Mendla węża, pod którym ukrywa obozowy numer.

Epizod ten w sposób przedstawiony przez autorkę jest z wielu powodów zupełnie nieautentyczny, jednak u jego podstaw leży faktyczna historia. Jej bohaterem jest Czesław Mordowicz, polski Żyd deportowany do KL Auschwitz w grudniu 1942 roku (otrzymał numer 84216; w serialu więźnia oznaczonego takim numerem widzimy już w drugim odcinku; podczas egzekucji Tomasza stoi naprzeciw szubienicy, tuż przed Lalim, w trzecim szeregu więźniów). 27 maja 1944 roku Mordowicz uciekł z Auschwitz wraz z Arnoštem Rosinem (nie była to ucieczka przypadkowa ani spontaniczna, ale dobrze przemyślana i przygotowana ). Po dotarciu na Słowację obydwaj złożyli przed reprezentantami Rady Żydowskiej obszerną relację dotyczącą sytuacji w KL Auschwitz, która została przekazana aliantom i upubliczniona.

W sierpniu 1944 roku Mordowicz został ponownie aresztowany i w grupie Żydów deportowany do Auschwitz. Nie zidentyfikowano go jako zbiega i prawdopodobnie trafił do jednego z obozów przejściowych na terenie Birkenau. Obozy przejściowe były swoistym rezerwuarem siły roboczej, a Żydzi tam osadzeni na ogół w krótkim czasie byli przenoszeni do obozów w głębi Rzeszy, dlatego też nie podlegali rutynowej procedurze tatuowania numerów. Mordowicz zdawał sobie jednak sprawę, iż ujawnienie numeru może wiązać się z ryzykiem demaskacji, dlatego jeszcze w pociągu próbował drogą samookaleczenia pozbyć się tatuażu. Po przybyciu do Auschwitz poprosił Eisenberga o ukrycie go pod innym tatuażem, co też się stało. Mordowicz przeżył wojnę i złożył obszerną relację, w której opisuje szczegóły tego zdarzenia .

Wiedząc już, jak ma się kwestia poprawności historycznej serialu względem książki, warto w dalszej części skupić się na kwestii, jak sądzę, najistotniejszej, a mianowicie refleksji nad tym, czy serial ten w istocie ma potencjał dydaktyczny – czy (i ewentualnie czego) uczy na temat Holokaustu. Wśród pytań, jakie warto sobie postawić przy ocenie wartości edukacyjnej serialu Tatuażysta z Auschiwtz są między innymi te, czy nie mający większego pojęcia o wydarzeniach okresu II wojny światowej widz ma szansę dowiedzieć się z niego, czym były niemieckie obozy zagłady i dlaczego nazywane są one „fabrykami śmierci”? Czy odbiorca dostrzeże rolę, jaką w czasie wojny odegrał KL Auschwitz jako obóz koncentracyjny i zagłady? Czy dowie się, w jaki sposób (i że w ogóle) dokonało się w nim zaplanowane w sposób nieomal przemysłowy, usystematyzowane i zorganizowane na masową skalę ludobójstwo Żydów?

W serialowym obrazie częstokroć widzimy ludzi ubranych w cywilną odzież, stojących szeregami w rozmaitych miejscach obozu. Na ich ubraniach dostrzec można gwiazdę Dawida pozwalającą rozpoznać, iż są to Żydzi. Sporadycznie ludzi ci stają się pierwszoplanowymi bohaterami wydarzeń, np. w odcinku 2, kiedy to Baretzki wyciąga z szeregu dwie młode kobiety w zaawansowanej ciąży. Właściwie nie do końca jasnym jest, kim są ci ludzie. Znajdują się na terenie obozu, obok baraków – co sugeruje, że są to nowoprzybyli więźniowie oczekujący na rejestrację w obozie. Gdyby jednak były to osoby przyjęte do obozu, powinny zostać podzielone według płci, tymczasem w szeregu widać zarówno kobiety jak i mężczyzn. Baretzki uspokaja jedną z kobiet mówiąc, że niedługo zostanie zabrana na oddział porodowy („Maternity”). Na pytanie Lali go o to, gdzie taki oddział się znajduje, Baretzki odpowiada, iż tak mówią ciężarnym, po czym dodaje „Nie widzę tu żadnych dzieci. A ty?”(„That’s what we tell the pregnant ones. I don’t see any babies around here. Do you?”). Widz domyśla się, iż kobiety w zaawansowanej ciąży nie mogły pomyślnie przejść selekcji i zostały skierowana na śmierć. Czy zatem szeregi ubranych w cywilną odzież ludzi mają symbolizować tych wszystkich Żydów, którzy zostali zamordowani w komorach gazowych bezpośrednio po przybyciu do Auschwitz? Jeżeli tak, to zostali oni ukazani w sposób niezgodny pod względem historycznym.

W latach 1942-1943 oraz na początku roku 1944 transporty RSHA przybywały na rampę znajdującą się w obrębie dworca towarowego, pomiędzy obozami Auschwitz I i Birkenau. Stamtąd Żydzi skazani podczas selekcji na śmierć byli doprowadzani lub dowożeni do komór gazowych drogami leżącymi poza ścisłym terenem obozu, a przeto nie mieli żadnej styczności z więźniami w obozie.

Także później, od maja 1944 roku, kiedy uruchomiono wewnętrzną rampę na terenie obozu Birkenau, Żydzi kierowani do komór gazowych nie wchodzili na teren sektorów mieszkalnych przeznaczonych dla więźniów . Równocześnie podczas przyjęcia transportu więźniowie obozu nie mogli przebywać na rampie (oczywiście poza skierowanymi tam do pracy m.in. do pomocy przy wyprowadzaniu ludzi z wagonów i ustawianiu ich w szeregi oraz do uprzątnięcia z rampy pozostawionego tam przez ofiary mienia). Zatem sceny, w których widzimy Żydów w cywilnych ubraniach stojących szeregami gdzieś za plecami tatuującego Lali go (odc. 5), pomiędzy barakami albo w pobliżu ustawionych do apelu więźniów są nieautentyczne i nietrafione, jeżeli postaci te mają obrazować Holokaust. Zagłady – polegającej na deportowaniu do Auschwitz całych społeczności, dzielnic i miasteczek żydowskie z różnych krajów Europy, oraz na kierowaniu tych ludzi wprost z wagonów do komór gazowych – w serialu w zasadzie nie ma. Widz w jednej ze scen zobaczy, że do komory gazowej prowadzone są więźniarki w pasiakach i że tam giną. W innej, przytoczonej już scenie identyfikacji zwłok w komorze gazowej zauważy zapewne ludzi w cywilnych ubraniach stojących pod budynkiem krematorium, ale jednocześnie z sekwencji tej dowie się, że mordowani w ten sposób komorach gazowych ludzie posiadają na przedramionach wytatuowane numery – a więc zostali oni wcześniej zarejestrowani w obozie i są więźniami. W innych fragmentach zobaczy także, że do komory gazowej są zabierani więźniowie i więźniarki wybrani podczas selekcji, jak chociażby Aron. Jednak nie zobaczy iż setki tysięcy kobiet, mężczyzn i dzieci Żydowskich są kierowane na śmierć bez jakiegokolwiek procesu rejestracji. Nie dowie się, że celem istnienia Auschwitz od 1942 roku było systematycznie zaplanowane i realizowane metodami przemysłowymi masowe ludobójstwo, w wyniku którego wszystkie tereny pozostające w strefie wpływów niemieckich miały zostać „oczyszczone” z Żydów.

Holokaust w serialu – podobnie zresztą, jak w książce – pełni co najwyżej drugoplanową rolę. Jest wyłącznie tłem dla historii miłości Lali go i Gity. Co więcej – tłem na tyle nieostrym, że właściwie prawie niezauważalnym. Gdzieś za plecami Lali go i Gity przesuwają się Żydzi – ale ciągle na pierwszym planie pozostają główni bohaterowie. To oni przykuwają całą uwagę odbiorcy. Ludzie za ich plecami są jakby elementem krajobrazu, w większości scen nie zwracają nawet jakoś szczególnie uwagi widza, a ich tragiczny los w Auschwitz pozostaje w zasadzie niedopowiedziany. O ich drugorzędnym znaczeniu świadczy to, że na dobrą sprawę można by usunąć te postaci zza pleców głównych bohaterów, wymazać je z tła a na ich miejsce wstawić baraki obozowe właściwie bez konieczności wprowadzania poważniejszych zmian scenariuszowych. Korekty wymagałaby wyłącznie historia drugoplanowej postaci – Tomasza, którego ciężarna żona została przywieziona do Auschwitz i zginęła.

To pozostawienie najtragiczniejszej i najważniejszej części historii KL Auschwitz jedynie w domyśle dziwi w obliczu dosłowności, z jaką twórcy serialu potraktowali inne jej aspekty. Chodzi tu szczególnie o bezpośrednie zobrazowanie kwestii fizjologii. Ukazanie w całej dosłowności jak Gita z koleżankami korzysta z latryny (rowu) czy też scena, w której cierpiący na biegunkę więzień załatwia się na stojąco, zawierająca zbliżenie kamery na cieknące falami po jego nogach ekskrementy są nie tylko obrzydliwe, ale również wydają się być dehumanizujące dla ofiar. Oczywiście można argumentować, że kwestie te w obozie tak właśnie wyglądały, jednak wobec daleko idącego braku autentyzmu innych poruszanych w serialu wątków turpistyczny realizm tych scen wydaje się być jedynie zabiegiem obliczonym na efekt, mającym bardziej szokować niż przedstawiać jakąś istotną prawdę o cierpieniu więźniów KL Auschwitz. Podobny zarzut można wystosować wobec sceny, w której podczas likwidacji Zigeunerlager widzimy wprost, jak jeden z esesmanów brutalnie uderza kilkuletnią dziewczynkę. Tego rodzaju brutalne, niewątpliwie robiące ogromne wrażenie i zapadające w pamięć sceny konfrontują widza z makabrą na zasadzie zderzenia. Trudno jednoznacznie powiedzieć, jaka była intencja twórców, z pewnością jednak łatwo wskazać na konsekwencje upowszechniania takich obrazów. Brutalizowanie obrazów obozowej rzeczywistości nie ma waloru dydaktycznego. Reprezentacje takie nie działają na wyobraźnię widza, ale wyłącznie na jego emocje, w krótkiej chwili uruchamiając te skrajne (wstręt, obrzydzenie, grozę, gniew i lęk). Jednocześnie nie mówią o Auschwitz niczego, czego dotychczas byśmy nie wiedzieli, a tylko pokazują zjawiska w sposób, na który wrażliwość przeciętnego odbiorcy nie jest gotowa. Przyzwyczajają go do coraz bardziej brutalnych obrazów, przesuwając tym samym granice jego emocjonalnego reagowania.

Jest to jeden z aspektów szerszego, zauważonego już dawno i ciągle aktualnego problemu związanego z edukacją na temat Auschwitz i Holokaustu, którego istotą jest takie wyważenie pomiędzy przekazem faktograficznym a oddziaływaniem na emocje, aby pogłębianiu wiedzy towarzyszył również wzrost empatii. Serial Tatuażysta z Auschwitz z pewnością nastawiony jest w głównej mierze na oddziaływanie emocjonalne, aspekt emotywny zdecydowanie dominuje nad faktograficznym. Widz angażuje się w losy głównych bohaterów i głęboko przeżywa to, co ich spotyka. Pytaniem otwartym pozostawię, czy „przeżywać” znaczy także „zrozumieć”, szczególnie gdy opowieść daleka jest od historycznej prawdy.

Tym, co w serialu należy docenić i zaliczyć do jego zalet jest scenografia. Obóz Birkenau został odtworzony dość wiernie, choć i tu twórcy nie ustrzegli się – czasem poważnych, czasem mniej istotnych – wpadek. Przede wszystkim na ekranie przedstawiono niemal wyłącznie obóz Auschwitz II - Birkenau, i to część BII – zabudowaną w całości barakami drewnianymi. W scenie przybycia Lali go do obozu (odc. 1) esesman informuje nowoprzybyłych, iż trafią właśnie do obozu Birkenau, tymczasem w kwietniu 1942 roku obóz męski zlokalizowany był na terenie Auschwitz I i tam też na początku trafił Ludovit Eisenberg (w Birkenau przebywali wówczas tylko jeńcy sowieccy i więźniowie skrajnie wyczerpani, przeniesieni tam ze szpitala obozu macierzystego). Oczywiście przeniesienie akcji od razu do Birkenau można by tłumaczyć względami praktycznymi – trudnościami i kosztami, jakie generowałoby odtworzenie scenografii obozu macierzystego. I byłoby to w pełni zrozumiałe, gdyby nie fakt, że w serialu pojawiają się sceny rozgrywające się właśnie w obozie Auschwitz I (np. odc. 3).

Błędne jest również umiejscowienie wszystkich scen wyłącznie w barakach drewnianych. W kwietniu 1942 roku obóz ten był znacznie mniejszy, niż obóz ukazany w serialu – nie było wtedy jeszcze sektora BII, a jedynie część BI zabudowana wówczas wyłącznie barakami murowanymi. Także barak, w którym osadzona została Cilka – blok 25 – był murowany, nie drewniany.

Jeśli zaś chodzi o wygląd serialowych baraków drewnianych, to błędem jest, że ich drzwi i niektóre ściany są niemal ażurowe – pomiędzy deskami są tak szerokie szpary, że wyraźnie prześwitują. Gdyby przerwy pomiędzy deskami istotnie były tak duże jak ukazano w serialu, to zimą więźniowie zamarzliby na śmierć. W rzeczywistości deski drzwi i ścian barakowych przylegały do siebie ściśle. Błędem jest również to, że więźniowie leżą na gołych deskach (odc. 1), podczas gdy w rzeczywistości mieli do dyspozycji sienniki.

W scenie, w której Lali pracuje wraz z jakimś cywilem przy budowie baraków (odc. 1) – jest to ciągle wiosna 1942 roku – w oddali za obozem Birkenau (w miejscu, gdzie dopiero w kolejnym roku wybudowano krematoria) widać dym. Widzowi przywodzi to na myśl dym z kominów krematoryjnych. Jednak w owym czasie zwłoki spalano włącznie w krematorium I w obozie macierzystym, natomiast na terenie Birkenau ciała były grzebane w masowych mogiłach. Ponadto nadmienić trzeba, że baraki w Birkenau budowane były siłami więźniów, nie było tam robotników cywilnych.

Rzucającym się w oczy szczegółem jest to, że w obozie panuje nieustanny bałagan – pod ogrodzeniem leżą jakieś beczki, pod barakami piętrzą się śmieci, w różnych miejscach zalegają jakieś rozrzucone narzędzia, stołki, drewniane skrzynie i bliżej nieokreślone przedmioty. Jest to być może zgodne z potocznym wyobrażeniem obozu jako miejsca, w którym panował brud. W rzeczywistości, jak wiemy z relacji więźniów, taki bałagan był niedopuszczalny.

Kolejną kwestią jest, że na terenie obozu kobiecego nie powinno być wartowników. Służbę tam co do zasady pełniły kobiety – nadzorczynie SS, które w serialu pojawiają się sporadycznie i jednostkowo. Ponadto wewnątrz obozu w ogóle nie pełnili służby esesmani z psami, bo też nie było takiej potrzeby – psy miały zapobiegać ucieczkom więźniów pracujących na otwartym terenie toteż wykorzystywano je do nadzoru komand zewnętrznych.

Nieprawdopodobna jest scena, w której Lali przechodzi pomiędzy barakami magazynowymi (odc. 2). Wspominane już zostało, że jeśli byłby eskortowany przez esesmana, to musiałby iść kilka kroków przed, nie za nim. Ale wątpliwości budzi już sama obecność Lali go w tym miejscu – niczym nieuzasadniona. Gita zatrudniona była w magazynach tzw. Kanady I, zlokalizowanych pomiędzy obozami Auschwitz I i Birkenau, przy dzisiejszej ulicy Kolbego (w serialu scenografia błędnie przypomina baraki magazynowe w sektorze BIIg w Birkenau – te jednak zostały oddane do użytku później, dopiero w połowie 1943 roku). Lali , jako tatuażysta, nie miał tam żadnej pracy do wykonania, rzecz jasna więc, że nie mógł tam przebywać.

Pomimo wymienionych wyżej niedociągnięć scenografię zasadniczo można uznać za dobrą. Na pierwszy rzut oka obóz jednoznacznie przypomina ten, który może znać współczesny odbiorca z wizyty na terenie Muzeum i ze zdjęć – poza oczywiście poważną wpadką w odniesieniu do dziedzińca bloku 11. Błędy dotyczące lokalizacji niektórych, czasem istotnych obiektów mimo wszystko dla większości widzów są zupełnie nieuchwytne i można je uznać za mało znaczące.

Podobnie jak ze scenografią rzecz się ma z kostiumami i rekwizytami. Ogólne wrażenie jest dobre lub bardzo dobre, choć i tu nie zabrakło mniej lub bardziej poważnych wpadek. Rzucającym się w oczy błędem – biorąc pod uwagę, iż głównym bohaterem serialu jest więzień pełniący funkcję tatuażysty – jest niewłaściwe przedstawienie techniki samego tatuowania więźniów obozu. Lali wykorzystuje do tego osadzoną na drewnianym trzonku igłę, którą macza w tuszu. Tymczasem, jak wiemy z bardzo licznych relacji byłych więźniów, najpierw nakłuwano igłą cyfry na skórze, a później szmatką wcierano tusz w powstałe rany. Co istotne – ani przed (jak widzimy w serialu), ani po zabiegu nie dezynfekowano miejsca tatuażu, toteż w konsekwencji zdarzało się, iż rana ulegała zakażeniu.

Niedociągnięcia kostiumowe są bardzo wyraźne w scenie ewakuacji obozu w styczniu 1945r. (odc. 5). Ustawiane w szeregu do wymarszu z obozu więźniarki są zdecydowanie zbyt lekko ubrane, przede wszystkim zaś nie mają koców. Z relacji ocalałych wiemy, iż w okresie przygotowań do wymarszu więźniowie i więźniarki wszelkimi sposobami starali się zdobyć dodatkową odzież, przede wszystkim zaś zabierali ze sobą na drogę obozowe koce, którymi opatulali się dla ochrony przed mrozem. Właściwie scena opuszczania obozu przez szeregi wygląda, jakby nie była to zima, ale raczej późna jesień.

Najpoważniejszą wpadką dotyczącą kostiumów jest błędne odwzorowanie tzw. winkli, tj. oznaczeń kategorii na pasiakach więźniów. Początkowo Żydów oznaczano za pomocą dwóch trójkątów tworzących razem gwiazdę Dawida, przy czym na spodzie przyszywano trójkąt żółty, a na nim drugi w kolorze oznaczającym kategorię więźnia (na ogół był to trójkąt czerwony oznaczające więźnia politycznego) – nie obydwa żółte, jak widzimy w serialu. Zdjęcia rejestracyjne Żydów deportowanych do Auschwitz w tamtym okresie dowodzą, że takie winkle wydawano w kwietniu 1942 roku, zatem taki właśnie powinien na początku pobytu w obozie otrzymać także Lali .

W lipcu 1942 roku nastąpiła zmiana – zaczęto stosować łatki, na których nabijano pieczęcią numer oraz dwukolorowe winkle. Co istotne, więźniowie Żydzi nie byli oznaczani literami wskazującymi na ich narodowość – to kolejny błąd twórców ekranizacji. W serialu brakuje nie tylko rzetelności w odwzorowaniu oznaczeń więźniarskich, ale także konsekwencji – część więźniów Żydów posiada literę oznaczającą narodowość, a część nie. Ponadto liter nie mają żadne więźniarki – nawet te, które nie są Żydówkami, a więc oznaczenie literowe powinny otrzymać.

Jednym z bardziej kłopotliwych aspektów w ekranizacjach losów więźniów Auschwitz jest kwestia numerów więźniarskich, które wszyscy osadzeni powinny mieć naszyte na pasiakach. Ponieważ w KL Auschwitz numery wydawano kolejno nowoprzybyłym, nie wykorzystując przy tym ponownie numerów tych, którzy zginęli, każdy obozowy numer jest nie tylko ściśle związany z konkretnym człowiekiem, ale także niesie ze sobą szereg informacji, w tym tę podstawową, jaką jest czas przybycia do obozu. Dlatego też bezrefleksyjne sięgnięcie po dowolne numery niesie ze sobą ryzyko popełnienia błędu merytorycznego (jak we wspomnianym już wyżej przypadku oznaczenia pielęgniarki w stacji eksperymentalnej doktora Schumanna), ale także wiąże się z zarzutem wykorzystania czyichś personaliów oraz przekłamania jego historii. Twórcy serialu Tatuażysta z Auschwitz zaproponowali w tej kwestii oryginalne, dotąd chyba niespotykane rozwiązanie, a mianowicie w widocznych numerach więźniów podmienili pojedyncze cyfry na litery. Z pewnością trzeba w tym miejscu docenić, iż z wrażliwością i szacunkiem podeszli do tej kwestii, i uznać to za bardzo dobre rozwiązanie – o ile widz otrzymałby od nich odpowiednie wyjaśnienie (w formie informacji poprzedzającej emisję odcinka). Bez takiego objaśnienia kwestia liter w numerach więźniarskich staje się niezrozumiałą, intrygującą zagadką.

Z istotnych i zwracających uwagę błędów kostiumowych wymienić należy jeszcze nieodpowiednie kolory opasek więźniów funkcyjnych - wszystkie są białe, podczas gdy kapo powinni mieć opaskę żółtą, a blokowi czerwoną (dotyczy to tak mężczyzn, jak i kobiet).

Obok wielu niedociągnięć natury merytorycznej serial ma również bardzo mocne strony. Uwagę z pewnością zwracają fantastyczne zdjęcia. W połączeniu z zasadniczo niezłą scenografią i kostiumami dają one w efekcie sporo przekonujących i przejmujących obrazów z życia obozowego.

Niewątpliwą zaletą serialu jest usunięcie części znanych z książki, zupełnie fantazyjnych wątków (jak np. jawny romans Cilki ze Schwarzhuberem lub mordowanie w autobusie przerobionym na komorę gazową), jak również odejście od przesadnie rozerotyzowanego obrazu relacji pomiędzy Lali m a Gitą i zmniejszenie liczby scen erotycznych, a także całkowita likwidacja skrajnie nieautentycznych scen romantycznych spacerów zakochanych, którzy trzymając się za rękę przechadzają się po obozie czy też przesiadują na trawie prowadząc długie rozmowy i snując plany na przyszłość.

Wreszcie, to co uznać należy za najlepszy (najbardziej autentyczny) wątek, a tym samym za najmocniejszy punkt serialu, to ukazanie bohaterów współczesnych – Heather Morris i Lali go Sokolowa (vel. Ludovita Eisenberga) – łączącej ich relacji a także konfrontacji i zmagań obydwojga z pamięcią (Lali ) i świadomością (Heather) Zagłady.

Heather Morris, która w prologu, podziękowaniach i kilku słowach „Od autorki” zamieszczonych w swojej książce prezentuje się jako specjalistka dokładająca wszelkich starań aby jak najlepiej poznać, zrozumieć i zweryfikować historię Lali go (choć w istocie nigdy wcześniej nie miała żadnego związku z historią Zagłady), w serialu przedstawiona została jako pełna dobrej woli, prostoduszna i wrażliwa amatorka, zupełnie nieświadoma tego, z jaką historią będzie musiała się zmierzyć. Postać stworzona przez Melanie Linskey budzi sympatię, ale przede wszystkim dobrze oddaje bezradność, jaka towarzyszy każdemu, kto po raz pierwszy staje naprzeciwko ocalałego z Holokaustu i jego opowieści. Mieszane uczucia natomiast budzi scena doświadczanego przez nią ataku paniki (odc. 4) – widz zaczyna jej żałować, współczuć, iż słuchając wspomnień Lali go musi przechodzić przez coś tak trudnego. Jednocześnie traci z oczu tych, którzy w tej sytuacji powinni być beneficjentami uwagi i współczucia: ofiary i ocalałych, którzy wszakże nie musieli o Auschwitz słuchać od osób trzecich – oni musieli przez nie przejść.

Serial znacznie bardziej niż książka uwypukla motyw obozowej traumy. Patrząc na bardzo przekonującego w swojej roli Harveya Keitel’a widz faktycznie ma przed oczami starego, osamotnionego po śmierci żony człowieka, który zmaga się nie tylko z żałobą, ale także z przeszłością, a przede wszystkim, z autentycznym i głębokim poczuciem winy (jednym z najczęstszych objawów KZ-Syndromu). Ukazuje również – choć szkoda, że tylko migawkowo – powojenne relacje Lali go i Gity silnie naznaczone przeszłością, która bywa przyczyną konfliktów i problemów. W rozmowie z Heather Morris serialowy Lali mówi: „Przeszłość podążała za nami jak chory pies” („The past followed us like a sick dog.”). Częściowo zatem serial stara się przełamać wyraźny w książce mit, iż po Auschwitz i po Holokauście nastąpił „happy end”, a Lali i Gia żyli długo i szczęśliwie. Szkoda, że wątkowi temu nie poświęcono więcej miejsca. Ostateczne wrażenie zapewne zależeć od wrażliwości każdego pojedynczego widza i tego, które sceny w większym stopniu przykują jego uwagę.

Oglądając fragmenty serialu ukazujące pierwszą i kolejne wizyty Heather u Lali go osoba mająca w pamięci własne spotkania z byłymi więźniami w ich domach w wielu szczegółach może dostrzec znane schematy i złapać się na myśli, że tak to właśnie wyglądało: fotele po przeciwnych stronach stołu, na stole szklanki z herbatą i towarzyszące takim spotkaniom zawsze lekkie podenerwowanie. Jest to element najbardziej autentyczny, to znaczy najbliższy zarówno subiektywnemu doświadczeniu, jak i obiektywnej rzeczywistości – co zrozumiałe biorąc pod uwagę, iż został on oparty na osobistych przeżyciach i bezpośredniej relacji Heather Morris, która pozostawała z twórcami serialu w kontakcie. Wyraźny rozdźwięk pomiędzy autentyzmem tych scen, a dyskusyjnym realizmem obrazów obozowych doskonale obrazuje to, jak istotną różnicę jakościową w zachowaniu autentyzmu przy opowiadaniu historii życia robi obecność bezpośredniego świadka.

Warto na zakończenie zastanowić się nad oceną wartości dydaktycznej serialu i zastanowić się, czy może on mieć pozytywne przełożenie na edukację o Holokauście. Jak zostało wykazane, faktografia w tym obrazie nie jest precyzyjna, w wielu fragmentach pojawiają się większe lub mniejsze błędy merytoryczne. Jednak pomyłki w datacji czy wyglądzie obozu, przy dużej dozie dobrej woli, można by uznać za kwestię drugorzędną, o ile zachowany zostałby realizm codziennego życia obozowego. Gdyby serial prezentował w sposób w pełni wiarygodny stosunki obozowe oraz psychospołeczne realia życia więźniów, a tym samym pogłębiał rozumienie rzeczywistej sytuacji psychologicznej pojedynczego człowieka uwikłanego w opresyjny system; gdyby stawiał istotne pytania, zmuszał do refleksji i proponował odpowiedzi wychodzące poza popkulturowe schematy, to z pewnością jego popularność mogłaby przynieść korzyść edukacji.

Niestety, ów aspekt dydaktyczny jest wątpliwy, szczególnie biorąc pod uwagę przesłanie, które serial (a wcześniej książka) ze sobą niesie, a które właściwie zamyka się w tytule promującego go singla: Love will survive.

Czy rzeczywiście Lali i Gita przetrwali dzięki miłości? Czy decydujące dla ich ocalenia było to, że się w sobie zakochali? Czy to miłość sprawiła, że przeżyli obóz? Jeśli przyjmiemy za autorką książki i twórcami serialu, że tak właśnie było, to staniemy w obliczu pytania: dlaczego ponad milion ludzi zginęło w KL Auschwitz – czy dlatego, że nie kochali lub nie byli kochani dość mocno albo wystarczająco prawdziwie?

Jako ludzie chcemy wierzyć w sprawiedliwy świat, w którym dobro, piękno i miłość zwyciężają, bo dzięki temu czujemy się bezpiecznie. Jako widzowie (czytelnicy) historii Lali go chcemy aby wraz z Gitą przetrwali i by byli szczęśliwi. Trudniej jest myśleć o ludziach zamordowanych w tle tej historii i zastanawiać się, dlaczego im się nie udało. Zamiast tego chcemy wierzyć, że prawdziwa, czysta miłość ma moc ocalenia przed każdym złem, i serial ten popkulturowy mit utrwala.

Czy więc faktycznie Lali i Gita przeżyli dlatego, że się kochali? Niewątpliwie uczucie mogło być źródłem woli walki, mogło motywować, dawać nadzieję i potrzebną odporność psychiczną. Ale czy wystarczyło, aby przetrwać niemal trzy lata w obozie zagłady? Z pewnością nie. Wspomnienia Haliny Birenbaum, która przeszła przez getto warszawskie, obóz na Majdanku, Auschwitz i dalej kolejne obozy w głębi Niemiec, odzierają obozową rzeczywistość z tego romantycznego mitu:

W walce o to gasnące życie byłam uzbrojona jedynie w wielką miłość do Heli. Niestety, w warunkach Oświęcimia żadne uczucie nie mogło uratować człowieka od powolnej śmierci głodowej. (H. Birenbaum: Nadzieja umiera ostatnia, 2006: 124–125).

Lali i Gita przetrwali nie dlatego, że się w sobie zakochali, ale przede wszystkim dzięki temu, że mieli szczęście i w krótkim czasie po przybyciu dostali się do pracy w tzw. dobrych komandach, dołączając do grona tzw. obozowych prominentów. Obydwoje wykonywali stosunkowo lekką pracę pod dachem, zamiast wyniszczających robót fizycznych pod gołym niebem. Ich warunki codziennej obozowej egzystencji były lepsze, niż większości więźniów (co zostało już wcześniej opisane). W okresie, gdy Gita pracowała w magazynach tzw. Kanady, uznawanych powszechnie w bozie za najbardziej pożądane miejsce pracy, miała dostęp do wszelakich dających szansę na przeżycie dóbr. Oczywiście nie mogła z nich korzystać legalnie, a ich szmugiel do obozu był zakazany i bardzo ryzykowny, niemniej – jak wynika z relacji ocalałych – to właśnie baraki Kanady były jednym z podstawowych źródeł rozmaitych dóbr ratujących życie więźniów Auschwitz. Lali , dzięki swojej pozycji, również miał znacznie większe niż przeciętny więzień możliwości.

Obozowi prominenci wyróżniali się na tle innych więźniów już samym wyglądem – byli czyści, mieli niezłą kondycję. W przeciwieństwie do większości osadzonych nie znajdowali się na granicy śmierci głodowej. O tym, że dobra praca zwiększa szanse na przetrwanie mówi Lali mu Pepan, proponując mu posadę tatuażysty, ale obserwowana na ekranie rzeczywistość jego słów nie potwierdza. Tym bardziej, iż Pepan sam wkrótce ginie, a okoliczności jego śmierci nie są w serialu wyjaśnione.

To, iż praca różnicowała szanse przeżycia i wyznaczała miejsce więźnia w rzeczywistości obozowej w serialu nie znajduje odbicia. Przedstawiona tam społeczność więźniarska jest jednorodna – wszyscy wydają się jednakowo brudni i głodni. Co więcej, wśród więźniarek w obozie kobiecym, podobnie jak wśród więźniów obozu męskiego, widzimy niemal wyłącznie Żydów różnych narodowości. Zastanawia, że w serialu nie widać między nimi różnic kulturowych, a zwłaszcza językowych – Lali rozmawia swobodnie praktycznie z każdym z nich. To wszystko buduje obraz społeczności więźniarskiej niemal zupełnie homogenicznej pod każdym względem. Wobec tej jednorodności widzowi trudno zrozumieć, dlaczego jedni więźniowie giną w obozie w bardzo krótkim czasie, podczas gdy główny bohater potrafił przetrwać niemal trzy lata. Miłość jest tu przekonującą, choć banalną odpowiedzią. Na bazie tak uproszczonego obrazu trudno budować świadomość tego, czym dla pojedynczego więźnia był KL Auschwitz.

Podsumowując, serialowy obraz jest próbą kompromisu pomiędzy dwiema wykluczającymi się możliwościami – dochowaniem wierności faktograficznej i realizmu oraz pozostania w ścisłym związku z treścią i przesłaniem książki Heather Morris. Kompromisu, niestety, z punktu widzenia badaczy historii i edukatorów zupełnie nieudanego, bowiem czyniącego przedmiotem negocjacji wartość niestopniowalną, a mianowicie autentyzm. Podsumowując, trzeba uznać starania twórców ukierunkowane na stworzenie obrazu bardziej wiarygodnego, niż ten przedstawiony w książce Tatuażysta z Auschwitz, jak również docenić bardzo udane rozbudowanie wątku postobozowego. Jednak pomimo tych starań serialowi ciągle zdecydowanie bliżej do perspektywy zaproponowanej przez Heather Morris, niż do historycznej wiarygodności i autentyzmu realiów KL Auschwitz.

14