okolicznościach i oczywiście obawiała się tego, że stosowano wobec niego przemoc.
Straszne dla trzyosobowej ocalałej rodziny jest to, że właściwie nie mamy już żadnych krewnych,
• żadnych cioć ani wujków
• żadnych dziadków / pradziadków
• żadnych kuzynów ani kuzynek.
Wszyscy bez wyjątku zostali zamordowani.
W naszej rodzinie też się o tym prawie nie mówiło, nie można było o tym mówić. Zagadką jest dla mnie często, jak moja matka w obliczu tego dała sobie radę w życiu, zapewniła nam, obu córkom, prawie normalne dzieciństwo
i młodość. Na zdjęciu (fot. 4) widać, że Nora i ja byłyśmy pozornie dwójką dobrze rozwijających się dzieci.
Nasza matka była osobą o silnej woli, zaradną
i przedsiębiorczą. Nadrobiła maturę, została nauczycielką i zawód ten wykonywała bardzo
chętnie w żydowskiej gminie. Może czasami brakowało jej pożądanej siły, ale jako nauczycielka mocno trzymała się „pozornie normalnego życia”. Stwarzało jej ono pomocną do przeżycia strukturę pomimo psychicznych i fizycznych zranień. Zrozumiałyśmy to dobrze ja i moja siostra dopiero gdy przeszła na emeryturę. Kiedy liczba obowiązków, ale także jej wewnętrzna
wytrzymałość i odporność zmalały, ugięła się pod naporem depresyjnych myśli. Nam, córkom, było niezwykle trudno poradzić sobie z rozpaczą i depresyjnymi nastrojami matki. Doznana przemoc i mroki przeszłości
zawładnęły jej duszą.
Już jako dzieci nie miałyśmy odwagi pytać ją otwarcie o przeszłość czy o członków rodziny. Nie chciałyśmy matki roztrzęsionej, smutnej. Nie wiemy, gdzie nasza matka chowała w sobie całe to przerażenie, ogromny strach i głęboki smutek z powodu straty.
Na zdjęciu (fot. 5) widzicie moją matkę w roku 1992 przy okazji świętowania moich pięćdziesiątych urodzin.
Jej ostatni etap życia to był bardzo trudny czas dla niej, ale także dla Nory i dla mnie. Było dla nas jasne, że depresja była skutkiem doznanego:
• poniżenia,
• odczłowieczenia,
• zagrożenia śmiercią,
• utraty ukochanych ludzi
• i nadmiernych wyzwań w okresie powojennym.
Starałyśmy się, ale jednak nie byłyśmy w stanie zaleczyć ran w udręczonej matczynej duszy. Być może także byłyśmy zbyt blisko tego i
z pewnością same byłyśmy obciążone emocjonalnym dziedzictwem.
Musiałyśmy patrzeć na jej powolny rozpad. Moja matka zmarła w roku 1995 na skutek późnych skutków Auschwitz.
Auschwitz to temat, który porusza, wyprowadza z równowagi i którego w jego potworności nie sposób pojąć – ani racjonalnie, ani emocjonalnie.
To, że ja sama konfrontuję się z „Auschwitz we mnie“ i „Auschwitz w niemieckim społeczeństwie“, jest zrozumiałe. Dla mnie Auschwitz to traumatyzujący element mojej biografii, emocjonalne dziedzictwo. I
• to emocjonalne dziedzictwo nie skończy się na mojej osobie
• ono będzie przekazywane … z pokolenia na pokolenie
• muszę więc sama zadbać o to, aby to dziedzictwo nie przeszło na moich synów, na moje wnuczki czy na moje otoczenie.
Szczęście, że sama cudem przeżyłam, jest na wskroś ambiwalentne: Na pytanie, dlaczego właśnie ja przeżyłam, nie da się odpowiedzieć.
Podobnie nie ma odpowiedzi na pytanie, dlaczego wszyscy inni z mojej licznej rodziny zostali zamordowani.
Jestem wprawdzie bardzo wdzięczna za to, że żyję, ale cierpię z powodu najgłębszej ludzkiej straty i czuję się czasami po prostu winna tego, że przeżyłam.
Z tej postawy wynikła moja decyzja, by temu, co sama przeżyłam, a także skutkom tego w mojej rodzinie i w otwartych grupach
• bezpośrednio się przyglądać
• odczuwać to
• wypowiadać to
• dzielić się tym z innymi
a tym samym przejść przez wewnętrzny proces rozwoju, nawet jeśli bolesny.
Chciałabym podkreślić wielkie szczęście, że moi synowie i moje wnuczki konfrontują się z naszą rodzinną przeszłością. Dlatego cieszę się także szczególnie z tego, że moja wnuczka Naomi przyjechała na tę rocznicę ze Stanów Zjednoczonych. Przyjechałaby również jej siostra, Nadja, gdyby nie miała zobowiązań stypendialnych w Kenii.
Moją publikację biograficzną również należy tak rozumieć. Ożywiony
ponownie we wspomnieniach, długo tłumiony ból z powodu nieludzkich
zbrodni i przemocy wobec mojej (licznej) rodziny a także wobec innych
ludzi jest ogromny i dla mnie trudny do zniesienia.
Bez Auschwitz moja biografia wyglądałaby zupełnie inaczej, ale
Auschwitz nie można traktować tak, jakby się nie wydarzyło.
Bez Auschwitz moja własna rodzina, moi trzej synowie i moje dwie
wnuczki miałyby inne emocjonalne dziedzictwo i inne życie.
Moje zaangażowanie na rzecz pełnej ludzkiego szacunku i pokojowej
przyszłości jest dla mnie nieodzowne. Auschwitz nie może się powtórzyć.
Jednak samo proklamowanie „Nigdy więcej “ nie wystarczy!
Utrwalony podział pomiędzy
• tymi, którzy chcą odsunąć od siebie okropności, i
• tymi, którzy konfrontują się z okrucieństwami,
trzeba przepracować razem. Jako ta, której to dotyczy, chcę wnieść w to
swój wkład.
Wiem, że nienawiść i wykluczenie jednostek czy grup zawsze prowadzą
do agresji i wojny. Wiemy, że pomiędzy różnymi grupami czy ideologiami
potrzebny jest most, aby zamknąć lukę empatii pomiędzy różnicami.
Proces zaradczy jest zatem konieczny po obu stronach,
• zarówno w przypadku prześladowanych i ich potomków, jak i
• członków / potomków społeczeństwa sprawców.
I moim zdaniem poradzenie sobie z tym nie jest zadaniem do wykonania
wyłącznie w odosobnieniu. To właśnie społecznie niszczycielskie
procesy, jakim był dla wszystkich narodowy socjalizm, nie są zadaniem
indywidualnym, lecz zbiorowym. One się udają tylko
• w pragnącym zrozumienia i
• dobra byciu razem.
Wiem, że akurat to przesłanie nie spełni się na zawołanie. Ono może
rozwijać się tylko jako przykład życia:
Jeśli Wy, zainteresowana i pamiętająca publiczność, będziecie dawać
przykład pokojowego bycia razem, wówczas są duże szanse na
zbiorowy i sprawiedliwy rozwój w naszym społeczeństwie.
Bardzo dziękuję za Waszą uwagę i Waszą otwartość na moje
rzeczywiście niełatwe refleksje.
Wasza uważna obecność zachęca mnie do kontynuowania obranej drogi
do porozumienia.
Fot. 2