Memoria [PL] Nr 45 (06/2021) | Page 20

16465), jednym z pięciu organizatorów buntu więźniów podczas egzekucji 28 października 1942 r, oficer ten został osadzony w bunkrze bloku nr 11 i rozstrzelany pod Ścianą Straceń 3 marca 1943 r.

Michał Wójcik powołuje się na relację byłego więźnia Stanisława Głowy (nr 20017), przechowywaną w IPN, jakoby Alfred Stössel przy pomocy zastrzyków fenolowych zabił około 4000 więźniów, co z pewnością wielokrotnie jest wyolbrzymione, natomiast dr. Dering około 1000 więźniów, co jest zupełną nieprawdą. Dane te nie znajdują potwierdzenia w żadnych innych źródłach.

Autor książki nie zapoznał się ze wspomnieniami dr. Deringa, które są przechowywane w Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. Dering pisze: „Po południu Schumann wrócił do szpitala z lekarzem naczelnym Entressem i wezwali mnie do Arztzimmer – pokoju lekarza, Entress jako mój bezpośredni przełożony oświadczył mi, że z rozkazu głównego komendanta oddaje salę operacyjną wraz z całym personelem do dyspozycji dr. Schumanna, który ma tu przeprowadzić „specjalne” zadania. Wtedy Schumann zabrał głos. "Chciałem uwzględnić wasze dziecinne przesądy i nie zmuszać was do posłuszeństwa, które was w obozie absolut¬nie obowiązuje. Widzieliście, że przy mojej technice operacyjnej całe moje zadanie trwałoby bardzo długo. Jestem wenerologiem i nie mam zamiaru stać się chirurgiem, Główny komendant polecił wam wykonać te operacje pod moim kierunkiem. Będzie to z korzyścią dla obozu, potrzebującego siły roboczej młodych Żydów, jak również i dla samych pacjentów, którzy najdalej po tygodniu pobytu w szpitalu wrócą do swoje pracy".

Podczas tych operacji ofiarom zbrodniczych eksperymentów usuwano jądra, naświetlone wcześniej promieniami Roentgena, poddając je dalszym badaniom medycznym.

Na temat przymusu ze strony lekarzy SS do wykonywania operacji kastracyjnych przez lekarzy więźniów można we wspomnieniach dr. Deringa przeczytać: „Zebrałem niezwłocznie na bloku chirurgicznym przede wszystkim zainteresowanych, a więc dwóch kolegów chirurgów – dra Jana Grabczyńskiego z Krakowa i Zbigniewa Sobieszczańskiego. Zaprosiłem kilku starszych kolegów lekarzy, między innymi prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego Jana Olbrychta, mjr. dra Rudolfa Diema z Warszawy, dra Władysława Fejkla z Krakowa, dra Leona Wasilewskiego z Poznania, z żydowskich lekarzy dra Samuela Steinberga z Paryża, z nie-lekarzy inż. Adama Kuryłowicza z Warszawy. Przedstawiłem zebranym wymagania niemieckie i ewentualne konsekwencje dla wszystkich, zarówno pacjentów jak i lekarzy, w razie sprzeciwu. Czekałem na wypowiedzenie się wszystkich, chodziło tu bowiem nie o mnie jednego, ale o cały zespół ludzi ze szpitala jak i o przeszło osiemdziesięciu pacjentów. Absolutnie nikt nie radził protestować, uważając to za zbyt ryzykowne. Argumenty kolegów na ogół pokrywały się. Najpoważniejszy wie¬kiem i stopniem prof. Olbrycht, jako medyk sądowy, a więc mający do czynienia z medycyną i prawem, zajął stanowisko, które zostało jedno głośnie przyjęte jako zgodna opinia zebranych. Zdaniem profesora jesteśmy w obozie w warunkach wyjątkowych, przeciwnych wszelkim prawom międzynarodowym, ludzkim i boskim, osiemdziesiąt osiem osób pozbawionych przez naświetlania promieniami Roentgena jednostronnie gruczołów płciowych w wypadku odmowy pobrania przez nas na drodze operacyjnej próbek lub całych zniszczonych gruczołów, zostaje narażonych na utratę życia. Abstrahując od jakiegokolwiek prawnego punktu widzenia, obowiązkiem naszym w istniejących warunkach obozowych jest ratowanie życia ludzkiego za wszelką cenę. Jego zdaniem, przyjętym przez zebranych, było: usunąć zniszczone gruczoły, które praktycznie po zadziałaniu promieniami „X” są nieczynne, a więc dla organizmu bez znaczenia, a w pewnych - wprawdzie rzadkich przypadkach - stanowiących groźbę ewentualnego nowot¬worowego bujania, nawet niepożądanych. Za to ratujemy osiemdziesiąt osiem młodych istnień ludzkich, z zachowanymi jednostronnie zdrowymi gruczołami płciowymi, gwarantującymi pełnię życia płciowego. Poza tym w ten sposób nie ryzykujemy też niebezpieczeństwa kar, do śmierci włącznie, dla personelu szpitalnego”.

W tym miejscu warto przypomnieć, że były to groźby, które w każdej chwili gestapo obozowe mogło zrealizować. Niewykonanie rozkazu lekarzy SS mogło zakończyć się tragicznie, czego w pełni byli świadomi lekarze-więźniowie, kastracyjnych, bowiem wcześniej kilku polskich lekarzy ze szpitala obozowego rozstrzelano pod Ścianą Straceń. Przykładowo można wymienić dr. Czesława Gawareckiego (nr 14825), dr. Juliana Kozioła (nr 11379), czy też dr. Wilhelma Türschmida (nr 11461, a także dr. Stefana Żabickiego (nr 11016). Ten ostatni na dziedzińcu bloku nr 11 zginął ze słowami „Niech żyje Polska.”

Słuszności decyzji, podjętej wówczas przez dr. Władysława Deringa i pozostałych lekarzy, broni w swoich wspomnieniach stomatolog, prof. dr hab. Janusz Krzywicki, były więzień Auschwitz (nr 74593), który stwierdza: „Uzmysłowić sobie musimy, że odmawiającym wykonania rozkazu funkcjonariuszowi SS groził blok nr 11 ze wszystkimi następstwami. Zabiegi, które rzucają złe światło na chirurgów musiały być przeprowadzone. Lekarze chirurdzy ratowali w ten sposób życie wielu delikwentek i delikwentów, wykonując je lege artis, bo w przeciwnym razie wykonaliby je lekarze SS, a może nawet podoficerowie sanitarni SDG, nie liczący się czy nawet przeżyją je operowani. „Naukowcy” hitlerowscy musieli mieć te tkanki dla stwierdzenia i potwierdzenia skuteczności sterylizacji kobiet i mężczyzn, naświetlanych promieniami X emitowanymi z siemensowskiej bomby rentgenowskiej, zainstalowanej w szpitalu obozu kobiecego w Birkenau. Przecież i tam była spora obsada pielęgniarska wyłącznie kobieca, złożona z Żydówek słowackich”.

Z zachowanych obozowych ksiąg chirurgicznych z bloku szpitalnego nr 21 wynika, że takich zabiegów operacyjnych od 10 września 1942 roku do 15 stycznia 1945 roku wykonano około 180, w tym lekarze SS jako pierwsi operatorzy takich zabiegów wykonali 14, natomiast pozostałe operacje w liczbie około 165 jako pierwsi operatorzy wykonali lekarze-więźniowie. W tym okresie w książkach chirurgii adnotacja casus explorativus widnieje w 164 przypadkach, w tym przy nazwiskach dziesięciu kobiet określenie zabiegu to ovariecotomia sinistra (usunięcie lewego jajnika).

Operacji kastracyjnych dr Dering wykonał sam lub przy nich asystował jako drugi operator, sto trzydzieści. Na podstawie wspomnianych ksiąg można także ustalić, że dr Dering, jako pierwszy operator, przeprowadził około osiemdziesiąt operacji kastracyjnych i sterylizacyjnych, natomiast dr Jan Grabczyński (nr 83864) takich operacji również jako pierwszy operator wykonał około siedemdziesiąt i dr Zbigniew Sobieszczański (nr 77022), wykonał ich najmniej, bo tylko około piętnastu.

Moralna ocena czynów, a także odpowiedzialności dr. Deringa za działania wykonane na rozkaz lekarzy SS – jak i wielu innych wyborów dokonywanych przez więźniów w świecie obozowym – jest niezwykle skomplikowana i wielowymiarowa.

Władysław Bartoszewski (nr 4427), któremu doktor Dering wraz z doktorem Edwardem Nowakiem (nr 447) uratował życie w KL Auschwitz, na jego temat tak się wypowiedział: „Stawał co dzień przed strasznymi dylematami. Kogo ratować? Tego, co cierpi, czy tego, kto ma szansę przeżycia? (…) Wykonać rozkaz esesmana czy odmówić z pobudek moralnych i wydać na siebie wyrok śmierci? Tego nie rozstrzygnie w sposób jednoznaczny żaden ludzki sąd”.

Michał Wójcik takiego jednoznacznego rozstrzygnięcia się podjął, pisząc, że dr Dering stał się „najbliższym współpracownikiem oprawców”, a więc w domyśle mordercą. Nawet w świadectwach negatywnie oceniających dr Deringa, takiego zarzutu nikt z mówiących czy piszących o tym lekarzu-więźniu, dotychczas nie odważył się postawić.

W jednym z kolejnych rozdziałów swojej książki, zatytułowanym „Niech przyszłość wyda wyrok”, Michał Wójcik stara się przekonać czytelnika, że powstanie i walka o wyzwolenie więźniów KL Auschwitz, o które wręcz jego zdaniem błagał Józef Cyrankiewicz, przywódca lewicowego ruchu oporu w obozie, było negowane przez Armię Krajową, ponieważ rzekomo na: „Przeszkodzie stanęły względy polityczne: przeświadczenie, że ruch oporu w obozie opanowały czynniki lewicowe, „Żydzi i internacjonały”! Pomoc im się po prostu nie należy. Bo ich racja stanu nie jest jednoznaczna z polskim interesem narodowym”.

W rzeczywistości zbrojne uderzenie na niemiecką załogę KL Auschwitz ze strony Armii Krajowej mogło nastąpić tylko w wypadku powszechnego powstania na okupowanych ziemiach polskich lub przy podjęciu próby wymordowania wszystkich więźniów przez opuszczających obóz esesmanów. Żadna z tych sytuacji nie zaistniała i dlatego wcześniejszego uderzenia na załogę SS nie podjęto, ponieważ wobec olbrzymiej przewagi sił niemieckich takie działanie nie miało żadnych szans na powodzenie.

Pisze na ten temat i udowodnił to m.in. dr Henryk Świebocki w IV tomie dużej monografii obozu oświęcimskiego, zatytułowanej „Auschwitz 1940-1945. Węzłowe zagadnienia z dziejów obozu” (Oświęcim 1995), lecz z tym opracowaniem Michał Wójcik nie zapoznał się, bowiem na ustalenia w nim zawarte nie powołuje się ani tekście swojej książki, ani w zamieszczonych w niej przypisach. Nie sięgnął również do czterech pozostałych tomów tej monografii, pisząc o buncie Sonderkommando w KL Auschwitz-Birkenau w dniu 7 października 1944 r, a także nie korzystał z ustaleń Danuty Czech odnośnie tego tematu, zawartych w opublikowanym przez nią „Kalendarzu wydarzeń w KL Auschwitz” (Oświęcim 1992 r.).

Historia tragicznego buntu Żydów z Sondekommando, której Michał Wójcik sporo miejsca poświęcił aż w prawie dziesięciu dalszych rozdziałach swojej książki została przez niego obiektywnie przedstawiona w świetle licznych wspomnień i relacji byłych więźniów KL Auschwitz, zarówno Żydów jak i Polaków, w tym przede wszystkim członków Sonderkommando. Wobec treści tych rozdziałów czytelnik nie może być obojętny, a ogrom zbrodni w nich opisany wraz z przedstawieniem tragicznej sytuacji więźniów z Sonderkommando, zmuszonych do spalania zwłok ofiar zamordowanych w komorach gazowych KL Auschwitz II-Birkenau, wręcz poraża.

Michał Wójcik dba przede wszystkim o sensacyjny opis przedstawianych zdarzeń, nie przywiązując takiej wagi do rzetelności narracji w szczegółach. Można się tu dopatrzyć wielu błędów rzeczowych. Przykładowo dyrektorem Muzeum Auschwitz w latach sześćdziesiątych był długoletni więzień KL Auschwitz, Kazimierz Smoleń, a nigdy nim nie był Janusz Gumkowski, dyrektor Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Więzień Olszyński (nr 39230), który został rozstrzelany pod Ścianą Straceń 28 października 1942 r. miał na imię nie Bruno, lecz Bolesław. Mieczysław Morawa, który brał udział w próbnym rozruchu pieców krematoryjnych w Birkenau w marcu 1943 r. miał wówczas nie dziewiętnaście lat, lecz dwadzieścia trzy (urodził się 19.03.1920 r.). Egzekucja czterech więźniarek Żydówek powieszonych 6 stycznia 1945 r. odbyła się nie pomiędzy blokami nr 1 i nr 2 w KL Auschwitz I, lecz na terenie kompleksu 20 budynków wzniesiony na terenie przylegającym do obozu macierzystego w ramach planu jego powiększenia, zakładającego wybudowanie ponad 50 nowych obiektów.

Należy jeszcze raz zwrócić uwagę na to, czego Michał Wójcik nie wyjaśnia zbyt dokładnie: Żydzi z Sonderkommando byli przekonani, że wkrótce zostaną zamordowani przez esesmanów jako bezpośredni świadkowie ludobójstwa i dlatego podjęli próbę buntu i ucieczki z obozu. Zginęło ich kilkuset. Tragiczna historia buntu jasno pokazuje, jakie byłyby konsekwencje wywołania powszechnego powstania w obozie bez zbrojnego wsparcia z zewnątrz, a na takie więźniowie nie mogli wówczas liczyć ze względu na słabość Okręgu Śląskiego AK, a nie ze względu na jakiekolwiek uprzedzenia ideologiczne, antysemityzm czy bierność. W dodatku trzeba przyznać rację komendantowi Okręgu Śląskiego, Zygmuntowi Janke ps. „Walter”, którego Michał Wójcik cytuje (mylnie nazywając go komendantem Obwodu Śląskiego AK), że: „więźniowie mieli w sumie większą szansę przetrwania bez wykonania takiego uderzenia”.

Książkę Michała Wójcika należy zaliczyć do literatury faktu (ang. non-fiction). Wprawdzie przedstawione są w niej autentyczne postacie i wydarzenia, lecz ich opis oparty jest czasami na przypadkowo zebranym materiale historycznym, w sposób bardzo dowolnie interpretowany, przede wszystkim w tej części publikacji, która dotyczy historii KL Auschwitz.

Z powieści autor zaczerpnął częściowo technikę narracji i beletryzację zdarzeń, z naukowymi tekstami zaś łączą jego opowieść przypisy, które jednak często są dobrane wybiórczo, nie pozwalając czytelnikowi w pełni sprawdzić prawdziwości przedstawianych faktów, które Michał Wójcik w dodatku interpretuje dość subiektywnie, co jest szczególnie widoczne w odniesieniu do postaci rotmistrza Witolda Pileckiego i jednego z jego najbliższych współpracowników dr. Władysława Deringa.