Memoria [PL] Nr 40 (01/2021) | Page 10

przemówienie ocalałej

z auschwitz

zdzisławy włodarczyk

Najgorsze były noce... Dzieci płakały przez sen wołały mamę, skomlały i jęczały, ale z czasem te odgłosy ucichły, bo wiedziały, że nikt nie przyjdzie i im ręki na głowie nie położy, nie pogłaska, nie przytuli. Umierały samotnie. Dlaczego?

Dzieci się rodziły w obozie, ale nie dano im żyć, bo z miejsca były zabijane. Nie miały imion i nie miały nawet numerów. Ile tych dzieci zginęło? Dlaczego? Czy byliśmy wrogami Trzeciej Rzeszy? Ludźmi, którzy też mieli rodzinę i dzieci. W połowie stycznia 1945 roku słychać już było coraz bardziej, że front się zbliża, odgłosy wystrzałów armatnich słychać było. Niemcy niszczyli archiwa, niszczyli dokumenty, palili. Widzieliśmy to. Burzyli krematoria. Czekaliśmy na wolność. Czekaliśmy, że nas ktoś wyzwoli. Ale 17 stycznia po apelu wszyscy musieli czekać. Nie wolno było do baraku wejść, dali nam podwójną porcję chleba i czekaliśmy, aż w godzinach popołudniowych, gdy zmierzch się robił, wyprowadzono nas z obozu.

W trakcie tego marszu, jeszcze na terenie obozu, starszy więzień, jakiś funkcyjny, mojego brata odrzucił. Powiedział, że nie da rady pójść, że musi zostać. Ja chciałam powiadomić mamę, zaczęłam wołać. Doskoczył do mnie żołnierz, uderzył mnie bardzo silnie w twarz, aż się okręciłam i kucnęłam, żeby mnie więcej nie bił. I tak automatycznie pozostawałam w tyle. Wtedy obojętne mi było co się stanie. Wyskoczyłam z szeregu i pobiegłam do brata. Nie chciałam, żeby był sam. Zostaliśmy na terenie obozu. Została z nami taka starsza więźniarka, Białorusinka Janeczka. Ona się naszą grupą zaopiekowała. Już nie było tej kromki chleba.

Starsi więźniowie, którzy pozostali na terenie obozu, rozbijali magazyny. Brat przyniósł trzy bochenki chleba. Nie wiem, dostał od kogoś - powiedział. Spaliśmy na nim. Chleb suchy, to żeśmy śnieg topili w tym piecu, bo w tych wielkich barakach były takie długie piece. I palenisko nie wiem jakim cudem się utrzymało, ktoś starszy musiał pilnować... To żeśmy ten śnieg topili, to był nasz posiłek. Aż któregoś dnia, tak było koło 10 dni, 27 styczeń – potem się dowiedziałam, który to dzień bo tak to się nie orientowałam. Front z daleka widać było. Najpierw w białych kombinezonach biegli żołnierze. Ta nasza opiekunka, ona była sztubową, powiedziała, żebyśmy nie wychodzili, bo teraz jest front i może nas zabłąkana kula zabić. Przyszli żołnierze, taki wysoki oficer, w takiej czapie. Pamiętam jego słowa. Nie wiem, czy powiedział po polsku czy po rosyjsku, ale zrozumiale: "Dzieci, co wy tu robicie?" To było jego pytanie. Powiedział, że przyjdzie Czerwony Krzyż i się zaopiekuje nami, że jesteśmy wolne tylko nie rozchodźmy się, bo możemy jeszcze zginąć.