Memoria [PL] Nr. 25 (10/2019) | Page 32

znaczenia jakiegoś słowa. A potem się okazuje, że to np. literówka, bo tłumacz źle odczytał rękopis.

Wielu tłumaczy od razu odmawiało współpracy, kiedy dowiadywali się, że teksty są rękopiśmienne. To praca wymagająca częstych konsultacji, dociekań źródłowych, co bardzo wydłuża proces tłumaczenia.

Do współpracowników z „trudnym” charakterem pisma należeli m.in. Rachela Auerbach i Hersz Wasser, który – jak mówi Magdalena Siek - w dodatku używał różnych skrótów, kropek, kreseczek, myślników, które nie wiadomo, co oznaczały. Ogromnym wyzwaniem były też dopiski rabina Szapiry na przygotowanych przez skrybę tekstach jego przedwojennych podręczników. Wymagały ponadprzeciętnej znajomości języka. Marta Dudzik-Rudkowska nie ma wątpliwości: to nie było zadanie dla polskiego naukowca, tylko dla kogoś, dla kogo hebrajski jest językiem pierwszym (edycję przygotował Daniel Reiser).

Przy tłumaczeniu rękopisów niemieckich – jak podkreśla dr Piotr Kendziorek - największym problemem był tradycyjny typ niemieckiej kaligrafii uczonej w szkołach przed wojną, gdzie kształt liter jest zupełnie inny niż obecnie. Tadeusz Epsztein wskazuje na jeszcze jedną trudność: podczas odczytywania rękopisów w wielu przypadkach dodatkowym elementem była kwestia identyfikacji pisma. Na podstawie języka i stylu tłumacz próbował się zorientować, czy to na pewno tekst autorstwa danej osoby.

Przyczynek do wielojęzyczności, która komplikuje zadanie tłumacza

Projekt zakładał przetłumaczenie ponad 35 tys. stron dokumentów o dużej rozpiętości tematycznej: relacji, dzienników, wspomnień i testamentów, dokumentów urzędowych, zestawień statystycznych, opracowań naukowych, utworów literackich (w tym poezji), prasy getta warszawskiego i biuletynów prasowych, pism religijnych, notatek, sprawozdań, afiszy, ulotek, listów, dokumentów osobistych, ankiet i in. Każdy tekst wymagał od tłumacza zmierzenia się z innego typu wyzwaniami. Mówi o tym m.in. dr Marek Tuszewicki: Tłumaczenie tekstów literackich ma zupełnie inny charakter niż dokumentów. Inaczej odbieram i przeżywam tego rodzaju utwory. Przy tekstach literackich pojawia się kwestia obecności elementów sztuki i próby oddania nie tylko treści, ale też artystycznego kształtu tego, co zostało napisane. Tłumaczenie świadectw historycznych niebędących tak silnie skumulowanymi emocjami jak w literaturze pięknej, jest właściwie pracą dokumentalisty, archiwisty, który przekłada pewne karty dziejów i czyni je ponownie czytelnymi dla odbiorcy. Bardziej postrzegam tutaj siebie jako kustosza niż tłumacza literatury.

Archiwum to także różne style - od mowy potocznej po specjalistyczne teksty naukowe i religijne. Ich przekład wymaga łączenia licznych kompetencji, nie tylko językowych, wszechstronnych konsultacji i dociekań źródłowych. Dużym wyzwaniem translatorskim było np. tłumaczenie reportaży Pereca Opoczyńskiego, w których autor sięgał po dialektalną frazę, żargon lub język półświatka. Monika Polit przyznaje, że jej konsultantami byli nauczyciele języka i ludzie, którzy w tym języku się wychowali — dzisiaj są to osoby już bardzo zaawansowane wiekiem – ale oni też nie bardzo mogli pomóc ze względu na to, że nie operowali akurat tym rejestrem. To naturalne, że nie każdy zna żargon więzienny czy przemytniczy.

Języki w Archiwum Ringelbluma pojawiają się również w roli komicznej. Jest to humor specyficznie gettowy, żeby go zrozumieć, trzeba znać realia dzielnicy zamkniętej. Tłumaczy Agnieszka Żółkiewska: Ciekawym doświadczeniem językowym były zmagania z tekstami folklorystycznymi. Stopień trudności przekładu w tym przypadku był bardzo wysoki ze względu na różne gry językowe, kalambury, które się w tych tekstach pojawiały, a także ze względu na bardzo silne odniesienia do żydowskiej literatury religijnej oraz do rzeczywistości przedwojennej. Można powiedzieć, że granica między światem przed gettem i w getcie była wtedy bardzo cienka, wymagało to od nas intensywnych poszukiwań, zrozumienia kontekstu dowcipów, zagadek, anegdot, które się tam pojawiały.

Jak zauważa Joanna Nalewajko-Kulikov, teksty w Archiwum często pisali zwykli ludzie, tak, jak mówili. Nie przyszło im do głowy, że kiedyś będzie to czytał ktoś posługujący się innym językiem, nieznający specyficznego słownictwa czy żargonu typowego dla danej dziedziny czy miejsca zamieszkania. W takiej sytuacji potrzebne jest wsparcie tłumaczy potrafiących wczuć się w język potoczny. Gros pracy przy tego typu tekstach wykonały Sara Arm i Ruta Sakowska, które wychowały się w kulturze jidysz i potrafiły wyciągnąć różne językowe niuanse.