Memoria [PL] Nr. 25 (10/2019) | Page 30

Większość materiałów została napisana w jidysz, dlatego też w pierwszej kolejności publikowano właśnie w tym języku. Pierwsze fragmenty zapisków Ringelbluma wydano już w 1948 r. na łamach „Bleter far Geszichte”. Dość szybko przystąpiono również do tłumaczeń. Pierwszy polski przekład fragmentów notatek Ringelbluma ukazał się w Biuletynie ŻIH w 1951 r. Pełna wersja Kroniki getta warszawskiego w tłumaczeniu Adama Rutkowskiego była gotowa w latach 60., ale ukazała się dopiero w 1983 r.

Dokumenty wydawane po wojnie były cenzurowane. Opowiada o tym koordynatorka pełnej edycji, dr Katarzyna Person. Teksty były cenzurowane na co najmniej trzech poziomach: politycznym (cenzura prewencyjna, do jakiej dochodzi w tym czasie we wszystkich instytucjach w Polsce), związana z kształtowaniem pamięci Zagłady, a także z pamięcią wojny w ogóle. Nie jest to wyłącznie sprawa Polski i społeczności żydowskiej, elementy dotyczące seksualności były wycinane zarówno w polskich, jak i w żydowskich dokumentach wszędzie na świecie.

W następnych dekadach prace edytorskie były kontynuowane, głównie na łamach czasopism: „Bleter far Geszichte” i „Biuletynu ŻIH”. Ukazało się również kilka pozycji książkowych. W sumie jednak w pierwszych trzech dekadach powojennych opublikowano znikomą część ocalonych dokumentów i do końca lat 70. ubiegłego wieku nie udało się podjąć szerszych prac na tym polu.

Pełna edycja Archiwum Ringelbluma

Prace badawcze nad Archiwum Ringelbluma rozpoczęła w latach 60. Ruta Sakowska, zgłosiła też postulat edycji wszystkich materiałów z Archiwum. W połowie lat 90. opracowała koncepcję podziału dokumentów Archiwum na poszczególne tomy. W 1997 r. ukazał się pierwszy tom „Listy o Zagładzie”, a także w krótkim czasie przygotowano do druku dwa następne. Dr Eleonora Bergman: Ruta Sakowska uważała, że trzeba zacząć wielotomową edycję od dokumentów, które najsilniej przemawiają do człowieka, czyli od prywatnych listów, mikrohistorii. Drugi tom — dokumenty dotyczące dzieci i tego, co się z nimi działo — też był jej autorskim pomysłem.

W celu przyspieszenia prac edytorskich Feliks Tych, ówczesny dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego, zdecydował o przygotowaniu nowego Inwentarza kolekcji, powierzając to zadanie zespołowi, na czele którego stanął prof. Tadeusz Epsztein. Na początku 2007 r. dyrektorem ŻIH została dr Eleonora Bergman, która przystąpiła do stworzenia nowego zespołu redakcyjnego serii. Udało się zdobyć pieniądze z Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej — dzięki temu mogliśmy przygotować tomy „terytorialne”. Z kolei dzięki funduszom uzyskanym z Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej podjęliśmy systematyczne tłumaczenia. Bardzo dla nas szczęśliwym zbiegiem okoliczności było powstanie Polskiego Towarzystwa Studiów Jidyszystycznych. Z tego kręgu pochodzi część tłumaczy. Dodatkowym ułatwieniem było to, że od 2008 r. wszyscy mogli już pracować na dokumentach zeskanowanych. To był fenomenalny zbieg okoliczności.

Wiele tłumaczeń zostało wykonanych przez pracowników Żydowskiego Instytutu Historycznego. Dzięki grantowi Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki w 1012 r. projekt tłumaczenia nabrał rozmachu – od tego momentu wychodziło po kilka publikacji rocznie.

Nad jednym słowem trzeba było siedzieć całymi dniami

Tłumacze na wszystkich etapach prac napotykali na wiele problemów i wyzwań wynikających ze specyfiki konkretnych dokumentów – ich tematyki, języka i stylu, w którym zostały napisane czy okresu, w którym powstały. Przede wszystkim, dokumenty w większości zachowały się jako rękopisy. Były tworzone przez wiele osób, nie tylko stałych współpracowników Emanuela Ringelbluma. Ich odczytanie było niezwykle uciążliwe z wielu powodów: ze względu na charakter pisma (często były pisane w pośpiechu, na kiepskim papierze, ołówkiem) oraz zniszczenia, którym uległa pierwsza część Archiwum. Jak wspomina Sara Arm: czasem w ogóle nie można było nic odczytać, a nad jednym słowem trzeba było siedzieć całymi dniami. Marta Dudzik-Rudkowska dodaje: tłumacz może zakładać, że zrobi np. stronę dziennie, ale czasem będzie to pół zdania, bo cały dzień zajmuje poszukiwanie znaczenia jakiegoś słowa. A potem się okazuje, że to np. literówka, bo tłumacz źle odczytał rękopis.

Wielu tłumaczy od razu odmawiało współpracy, kiedy dowiadywali się, że teksty są rękopiśmienne. To praca wymagająca częstych konsultacji, dociekań źródłowych, co bardzo wydłuża proces tłumaczenia.

Do współpracowników z „trudnym” charakterem pisma należeli m.in. Rachela Auerbach i Hersz Wasser, który – jak mówi Magdalena Siek - w dodatku używał różnych skrótów, kropek, kreseczek, myślników, które nie wiadomo, co oznaczały. Ogromnym wyzwaniem były też dopiski rabina Szapiry na przygotowanych przez skrybę tekstach jego przedwojennych podręczników. Wymagały ponadprzeciętnej znajomości języka. Marta Dudzik-Rudkowska nie ma wątpliwości: to nie było zadanie dla polskiego naukowca, tylko dla kogoś, dla kogo hebrajski jest językiem pierwszym (edycję przygotował Daniel Reiser).

Przy tłumaczeniu rękopisów niemieckich – jak podkreśla dr Piotr Kendziorek - największym problemem był tradycyjny typ niemieckiej kaligrafii uczonej w szkołach przed wojną, gdzie kształt liter jest zupełnie inny niż obecnie. Tadeusz Epsztein wskazuje na jeszcze jedną trudność: podczas odczytywania rękopisów w wielu przypadkach dodatkowym elementem była kwestia identyfikacji pisma. Na podstawie języka i stylu tłumacz próbował się zorientować, czy to na pewno tekst autorstwa danej osoby.