MANEzette #2 1\2014 | Page 59

Trzy tygodnie później. Z  powrotem w  lesie Everfree. Sprawy przybrały niekorzystny obrót. Bez ostatniego składnika, artefakt ulegał stopniowej dezintegracji i  wymagał regularnych regeneracji alchemicznych, jeśli miał pozostać w  całości. Spirit Malice został zmuszony do pracy w  bardzo trudnych warunkach. Regularnie wybierał się do najgłębszych zakątków lasu, by zdobyć potrzebne zioła. Mikstury ważył, korzystając ze zwyczajnych butelek i  sprzętu skradzionego z  pobliskich miasteczek. Pozostając w  ukryciu, z  trudem utrzymywał artefakt w  jednym kawałku, marząc, że pewnego dnia nareszcie go ukończy. Po wyryciu w  ziemi alchemicznych symboli, jednorożec skupił w  sobie energię. Jego róg rozbłysnął, a  nakreślone przez niego kształty zajarzyły się. Leżący między nimi artefakt pokrył się czerwoną aurą, po czym błysnął karmazynową łuną. Spirit Malice otworzył oczy i  syknął ze złości. Coś poszło nie tak, gdyż proces miał się zakończyć zupełnie inaczej. Wykonując w  głowie szybkie rachunki, zauważył, że zapomniał o  kilku nasionach i  soku ze sterczywisielców – rzadkich kwiatów rosnących w  sercu lasu Everfree. Jednorożec schował artefakt do kieszeni, po czym rzucił zaklęcie rozpraszające ciemności i  wybrał się na poszukiwanie potrzebnych mu składników. Po raz kolejny zapuścił się w  mroczne puszcze, będące domem przerażających bestii. Ogier w  ogóle nie czuł strachu. Porzucił swój status społeczny, porzucił wszystkich tych, którym do tej pory ufał. Wiedział, że za wszelką cenę musiał dokończyć dzieło. Tylko to się liczyło. Spirit Malice po wielu godzinach dotarł do serca puszczy. Nie zastanawiając się zbyt długo, za pomocą magii wyciągnął swój nóż łowiecki, po czym zabrał się za ścinanie potrzebnych kwiatów. Ściekającą z  ich przeciętych łodyg ciecz zatrzymał w  niewielkim słoiczku, po czym rozejrzał się w  poszukiwaniu ścieżki prowadzą