„World of War”
Ta piosenka zmusza natomiast do zastanowienia się nad
tym światem. Światem, w którym
cały czas toczą się jakieś walki,
a wojny są uznawane za najlepszy sposób rozwiązywania problemów. Dostaje się zwłaszcza
Amerykanom, chociażby Task
Force jest nazwane „brudną duszą amerykańskich instytucji”.
Można by określić „World of
War” za agresywny, metalowy
protest song. Generalnie do zastanowienia się nad sensownością wojen…
„Live Now!”
To utwór o porzuceniu własnego strachu i podawaniu przez
podmiot liryczny pomocnej dłoń
(co się wszyscy uwzięli na ten
motyw?). Słabszy od kawałka
Turbo i zdecydowanie gorszy od
piosenki Arii.
„Far From The Stars”
Traktuje on o pysze człowieka, ślepej wierze we własną siłę
i ludzkiej chęci kontroli wszystkiego. W refrenie pojawia się
„wyższa istota”, której nie możemy ujrzeć, a która zapewni lepsze życie podmiotowi. I właśnie
ten trącący chrześcijaństwem refren i chór psują wydźwięk krytyki ludzkości. Plusem jest tutaj za
to galopująca muzyka, taka jak
powinna być w tego typu piosenkach.
„Burning Sun”
Nie zwalniamy tempa, a nawet je troszkę podkręcamy fenomenalnym wokal Derisa, uderzającym
w te same nuty co Halford z Judas Priest (kolejne podobieństwo
krążka Turbo do tego Hellowe-
48
enowego, ktoś się tu chyba inspirował, hm?). Utwór zasłużenie
otrzymuje gwiazdkę dla najlepszego kawałka z płyty, a wszystko dzięki wspaniałej solówce
i świetnej współpracy wszystkich
gitarzystów, co potęguje brzmienie, a wszystko okraszone monumentalnym chórem, choćby dla
tej piosenki warto przesłuchać
ten album!
”Waiting For The Thunder”
Typowo rockowy kawałek,
w którym ponoć linię klawiszową
skomponował Deris po pijaku,
choć tematyka znowu oklepana
– przygotowania do walki bohatera. Choć akurat w środku albumu można uznać go za miły
przerywnik, w innym miejscu
kłułby uszy niemiłosiernie.
„Hold Me In Your
Arms”
Było coś thrashowego, było
coś rockowego, było też klasycznie - coś power metalowego,
czas na balladę. Pokazuje, że
człowiek zawsze będzie potrzebował czegoś, bez czego okazuje
się tylko słabą istotą, niepotrafiącą wykorzystać swojej mocy… To
coś to miłość. Miłość „aż do końca mojego życia”. Cóż dodawać
więcej? Bardzo dobry utwór.
„Wanna Be God”
Niewiele brakło, by to „Wanna Be God” dostał gwiazdkę.
Nietypowy utwór, bo… śpiewany
a capella z delikatnym wsparciem perkusji. Dopiero pod koniec wchodzi reszta zespołu do
akcji.
„Straight Out Of Hell”
Wracamy do power metalowej „młócki”. Tytułowy utwór ma
w sobie to coś. Właściwie nie ma
się do czego przyczepić, choć nic
także nie wyróżnia się in plus. Ot,
typowa, solidna piosenka w tym
skomponowana w owym nurcie.
„Asshole”
Nie mogło zabraknąć też kawałka, w którym tekst jest bardziej, ekhem… dosadny, o czym
świadczy choćby sam tytuł.
Brzmienie typowe dla hard’n’heavy i tekst, w którym dobitnie
przedstawione jest jak wygląda
konstrukcja psychiczna ludzkiej
istoty.
„Years”
Utwór, który spokojnie mógłby znaleźć się na takim klasyku
jak „Keepers of the Seven Keys.
Part I”. Radosna galopada w iście
helloweenowskim stylu, okraszona orkiestrowym akompaniamentem.
Jest
coś
energetycznego w tym kawałku,
może fraza, że „całe życie jest
w Twoich rękach”
„Build up strength so life can‘t
turn awkward, avoid the pigeonholes
Free your mind to choose from
the good things that come your
way”
„M ake Fire Catch
The Fly”
Początek nasuwa skojarzenia
z mroczną muzyką Alice’a Coopera, a potem następuje przyspieszenie. Dobra praca perksuji,
choć tekst nie rzuca akurat na
kolana. Może po prostu wolę
bardziej „radosne” i „grające z kon-