Jesteśmy Apple!
Kiedy pierwszy raz usłyszałem o fabule tego odcinka, to nie mogłem
uwierzyć, że twórcy serialu mogli wpaść na coś takiego. Od tej chwili
wysyłałem do Hasbro moje myśli, które brzmiały „Proszę, tylko tego
nie zwalcie!”.
Myhell
C
zy udało im się zaspokoić mój gust? Zapraszam do recenzji odcinka
„Pinkie Apple Pie”!
A ten rozpoczął się całkiem
normalnie. Twilight Sparkle zaczęła się bawić w genealogię,
czyli poszukiwała więzi, jakie
mogły łączyć różne rody kucyków. Jakby tego było mało, to
do jej domku bezceremonialnie
wkroczyła Pinkie Pie i postanowiła sobie pogrzebać w wynikach jej badań. Tutaj naprawdę
cała historia ma początek. Nasza imprezowa klacz na swój
sposób odczytała, że jest spokrewnienia z klanem Apple!
Dlaczego na swój sposób? Ponieważ ostatnie nazwisko, które
różowa klacz uważała za swoje,
było rozmazane i niemożliwe
do odczytania. No cóż, aby dowieść prawdy, cała rodzina sadowników z Ponyville postanowiła
wraz z Pinkie Pie udać się do
kuzynki Granny Smith, Goldie
Delicious, która jako jedyna
mogła dowieść tej tezy. Czas
36
pakować manatki i ruszać w drogę!
Duszą serialu jest oczywiście
muzyka! Tym razem autorzy
i wokaliści odwalili kawał dobrej roboty, racząc nas wspaniałą piosenką. Idealnie wpasowała
się w treść odcinka, pokazując
więź, jaka łączy członków mafii
Apple i daje mnóstwo radości
oraz… komicznych sytuacji. Oby
twórcy mieli więcej zapału do
tworzenia takich kawałków!
Widać, że animacja na tle
innych odcinków znacznie się
poprawiła. Animatorzy musieli
pewnie popracować nieco ciężej, ale ich efekty nie są niezauważalne. Da się zauważyć
zmianę mimiki twarzy oraz sam
ruch postaci, nie mówiąc już
o warunkach pogodowych.
Gdyby producenci zawsze mieli
tyle chęci, to na pewno podniosłoby to prestiż serialu. Niestety, wszyscy wiemy, jaki
niekiedy potrafi być ich zapał…