Spodziewałam się jakiejś odzywki z jego strony, lecz on po prostu głośno się roześmiał, jakby usłyszał kawał.
— Czego się tak chichrasz? — zapytałam zirytowana.
— Tak śmiesznie marszczysz brwi — odpowiedział.
— Co jest nie tak z moimi brwiami? A ty co? Z choinki się urwałeś? Jesteś zielony jak ogórek.
— Masz coś do moich włosów?
— Ja? Nie, skądże! — odparłam.
— Ma się rozumieć — powiedział, po czym niespodziewanie wyciągnął w moją stronę dłoń. — Michał.
— Hania.
o tym, że pozory mogą mylić, dlatego też zachowałam wobec niego pewien dystans.
— Dlaczego siedzisz tutaj sama? — spytał.
— Nieprawda. Jesteś tu ty, choinka i ten pies, co chwilę przebiegający przez ulicę.
— Hania, poważnie — odparł.
Zamyśliłam się na moment, wbijając wzrok w czubki moich butów. Czy byłam aż tak zdesperowana, żeby opowiadać jakiemuś obcemu o swoich problemach rodzinnych? Rozum podpowiadał mi, abym go spławiła, lecz serce stawiało opór.
— Widzisz, moja mama jest lekarzem i akurat jej przypadł dyżur w Wigilię, a ojciec obchodzi święta ze swoją nową rodziną — odpowiedziałam z goryczą w głosie.