k a j e c i k t e m a t n u m e r u
Z Pan ią Dorotą P iwowarczyk rozmawia Karolina Kmiecik
Wszystko
przed wami
W przygotowaniach do jubileuszu bierze
udział P ani D orota P iwowarczyk ,
absolwentka naszej szkoły . Z bieżność
nazwisk nie jest przypadkowa ! T o córka
P ani A liny P iwowarczyk – nauczycielki
pełnej entuzjazmu . T en entuzjazm możemy
zobaczyć w zaangażowaniu P ani D oroty .
Dowiedziałam się że w latach 2003-
2006 uczęszczała Pani do Gimnazjum
Sióstr Zmartwychwstania Pańskiego. Jak
pobyt w tej szkole wpłynął na Pani życie?
Dla mnie czas w szkole był ważny, ale też
przede wszystkim całkiem fajny. Po pierw-
sze, dobrze było zmienić szkołę po sze-
ściu latach podstawówki i poznać nowych
ludzi. W Zmartwychwstankach dobrze się
czułam, było to miejsce, w którym nie tylko
się uczyliśmy, ale też mogliśmy angażo-
wać się w różne projekty i rozwijać. Pamię-
tam zwłaszcza projekty, które robiliśmy
na lekcje języka angielskiego. Uczyła nas
wtedy pani Agnieszka Szulc. Często praco-
waliśmy w grupach i na przykład musieli-
śmy nagrać filmy, w trakcie których goto-
waliśmy jakieś danie, wyjaśniając na bie-
żąco po angielsku, co robimy i jakie skład-
niki wykorzystujemy. Robiliśmy też księgę
mody, a moja grupa wystawiła nawet krót-
kie przedstawienie po angielsku o skarbie
i nawiedzonym domu, które sami napisa-
liśmy. Pamiętam też warsztaty plastyczne,
które odbywały się w piątki po południu.
Robiliśmy na nich niesamowite rzeczy, np.
książki z różnych materiałów, które miały
opowiadać o nas samych (okładkę swojej
książki uszyłam z zasłon z mojego pokoju
i wypełniłam watą). Pamiętam, że na tych
pozalekcyjnych warsztatach wszystko
odbywało się w luźnej atmosferze, przez
co bywało i tak, że nie zawsze udało się
nam wszystkim zrobić zaplanowaną rzecz.
Chociaż w szkole panowały wtedy o wiele
10 k a j e c i k
surowsze zasady niż dzisiaj, to pamiętam
przyjazną atmosferę. Pomiędzy nauczy-
cielami a uczniami istniała nić porozumie-
nia: trochę za zasadzie „jesteśmy w tym
razem”. Byłam wśród rewelacyjnej grupy
przyjaciół, z którymi dobrze się czułam
i świetnie nam się razem uczyło. Oczy-
wiście w szkole dużo się nauczyłam (był
porażająco wysoki poziom i wymaga-
nia), ale przede wszystkim podbudowa-
łam swoją pewność siebie i czułam się tu
dobrze angażując się w teatr, „Kajecik”,
warsztaty plastyczne. Większość tego, co
dała mi szkoła, oprócz wiedzy, to przede
wszystkim właśnie relacje z ludźmi, pew-
ność siebie i rozwój artystyczno-teatralny.
Który nauczyciel najbardziej został Pani
w pamięci z lat szkolnych?
W zasadzie pamiętam wszystkich nauczy-
cieli. To była tak niezwykła grupa bardzo
charakterystycznych osobowości i mogła-
bym o każdym z nich opowiedzieć aneg-
dotę. Dla mnie na zawsze nauczyciele
z tamtych lat będą taką definicją tej
szkoły. Teraz wygląda ona zupełnie inaczej
i bardzo dobrze – w końcu to wasza szkoła.
Pamiętam, że strasznie bałam się nauczy-
cielki geografii i zawzięcie przez trzy lata
stosowałam taktykę „jeśli nie patrzę na
nauczyciela, to on na pewno też mnie nie
widzi”. Lubiłam za to wspomniany wcze-
śniej kreatywny angielski, chociaż wtedy
jeszcze nie umiałam go zbyt dobrze. Histo-
ria była prowadzona w formie ciekawej
opowieści: to było jak słuchanie narracji
o dawnych czasach.
Studiowała Pani filologię angielską. Czy
nauczycielki naszej szkoły wpłynęły na
Pani pasję? Czy lubiła Pani ten język?
W gimnazjum miałam dwie nauczycielki
języka angielskiego i bynajmniej wtedy
jeszcze nie pasjonowałam się tym języ-
kiem. Tak naprawdę wszystko zaczęło
się od pasji do teatru. Od najmłodszych
lat grałam w teatrze, także w gimnazjum,
uwielbiałam oglądać teatr, fascynowały
mnie dobre opowieści. Dlatego chciałam
iść do szkoły teatralnej. A kiedy w liceum
obejrzałam „Dzieci Diuny”, pomyślałam,
że super byłoby skończyć szkołę teatralną
nie w Polsce, ale w Szkocji – tę, w której
studiował aktor grający głównego boha-
tera filmu. Dlatego pomyślałam, że żeby
studiować za granicą, wypadałoby się
nauczyć języka. De facto, oglądając wtedy
„Diunę” w oryginale po angielsku, w zasa-
dzie nie rozumiałam ani słowa, ale po raz
pierwszy usłyszałam melodię tego języka
i coś mnie poruszyło. Zaczęłam się dużo
uczyć angielskiego i gdy tak coraz lepiej
mówiłam w tym języku, coraz bardziej
go kochałam, aż stał się on tak wielką
pasją, że naturalne było dla mnie konty-
nuowanie jej i wybranie na studia filolo-
gii angielskiej. Nigdy nie kierowałam się
żadnym pragmatycznym myśleniem, jaką
pracę znajdę po tym kierunku, do czego
mi to właściwie potrzebne.