PODZIEL SI¢ PI¢KNEM
Nie muszę
Umawiamy się w środowe popołudnie w Kurze Domowej. Mimo wczesnej wiosny
na dworze jest pochmurno – ale kiedy do lokalu wchodzi Pani Ania, nastrój od razu się
zmienia, robi się jaśniej, pogodniej. Uśmiechnięta, w boskiej, zielonej neonowej kurtce
wygląda świeżo i wspaniale. Zaczynamy fascynującą rozmowę…
Kiedy pracuję…
Beauty Mission: Bardzo dziękuję, że w natłoku codziennych
obowiązków znalazła Pani czas na rozmowę. Zacznijmy tak: jak
wygląda Pani dzień pracy, a jak dzień wolny?
Anna Nowak-Ibisz: Jest zasadnicza różnica pomiędzy moim
dniem pracy a dniem wolnym. Dzień wolny jest wtedy, kiedy pracuję w domu (śmiech). A w dzień pracy pracuję i w domu, i w pracy. W domu ogarniam dziecko, jego zajęcia, szkołę, do tego pralkę,
zmywarkę, zakupy i gotowanie. Chociaż nie ukrywam, że jak już
nie daję rady, to korzystam choćby z oferty lunchowej takich miejsc,
w jakim obecnie się znajdujemy. Tutaj jem, pracuję i pędzę dalej.
Dzień w pracy wygląda przeważnie tak: zaczynamy dzień zdjęciowy
o godzinie 9-10 i również rano, ale już następnego dnia wychodzimy ze studia. Wtedy problemem nie jest to, co mówię, tylko to, jak
wyglądam (śmiech).
BM: Tęskni Pani do aktorstwa i pracy poza Polską?
ANI: Pracowałam w serialu niemieckim przez osiemnaście lat.
Dostałam się do obsady zaraz po studiach, w czasach, kiedy praktycznie nikt nie wyjeżdżał za granicę, a zdobycie wizy graniczyło
z cudem. Jako jedna z nielicznych polskich aktorek mówiłam po niemiecku. Wszyscy uczyli się francuskiego i angielskiego, bo przecież
nasze drogi prowadziły tylko i wyłącznie do Hollywood, a nikt nie
wybierał się nach Berlin (śmiech). Szczęśliwie w liceum im. Adama
Mickiewicza w Warszawie miałam rozszerzony niemiecki. Przydał
się. Najlepiej wypadłam na castingu, ale myślę, że nie zdecydował
o tym mój wygląd (śmiech). Jestem dosyć charakterystyczna, tyle
że w Niemczech byłam cudem na tle niemieckich aktorek. To jest
ich kara za wojnę – Niemcy nie mają pięknych kobiet (śmiech).
Grałam w serialu uwodzicielkę, taką famme fatale… Natomiast
od momentu, w którym urodził się mój syn Vincent, gra w serialu niemieckim stała się dla mnie zbyt uciążliwa. Osiemnaście lat
na walizkach, małe dziecko – powiedziałam: stop i wróciłam
do Polski na stałe.
BM: Oglądając program Pani Gadżet, odnoszę wrażenie, że to dla
Pani nie tylko praca, ale i doskonała zabawa. Opowiada Pani o prezentowanych rzeczach z niekłamanym entuzjazmem. To naprawdę
wciąga!
ANI: Uwielbiam prowadzić ten program. Mam ogromną dowolność
co do sposobu przedstawiania przedmiotów. Samodzielnie odkrywam gadżety i bardzo często przekonuję się o ich przydatności.
BM: Z jakim najdziwniejszym przedmiotem spotkała się Pani
na planie programu?
ANI: Może nie jest to najdziwniejsza rzecz, ale bardzo przydatna.
Wielbię człowieka, który wymyślił dla swojej żony lampkę do torebki
4
| beauty mission | maj / czerwiec
reagującą na dotyk. Nie mógł znieść tego, że jego żona spędza tak
dużo czasu na szukaniu rzeczy w torebce. Obecnie sama posiadam
trzy lampki do torebki – podwieszaną, dotykową i taką, którą trzeba
nacisnąć. Natomiast czasem trafiają do nas absurdalne przedmioty, ale takie odrzucamy. Jak przychodzi „absurd sponsorowany”,
to od razu widać po mojej minie, że niekoniecznie chcę o nim opowiadać.
BM: A jaki jest Pani ulubiony gadżet?
ANI: Mam swój ulubiony gadżet, choć chyba w studio nigdy go nie
pokazałam. Jest to nóż do ostryg. Można nim zrobić dokładnie
wszystko. Fantastycznie rozdziela klocki Lego, idealnie zdrapuje
gumę do żucia przylepioną do wszelkiego rodzaju powierzchni. Nie
ma ostrych krawędzi, więc był również pierwszym nożem mojego
dziecka. Kiedy ginie nam ten nóż, wpadamy z synem w panikę.
BM: Wiem, że czynnie uczestniczy Pani w różnych akcjach charytatywnych. Co Panią najbardziej porusza?
ANI: Jeżeli tylko czas mi na to pozwala, rzeczywiście biorę udział
w akcjach charytatywnych. Najbardziej poruszają mnie hospicja
dziecięce, chwile, w których rodzic musi pożegnać się z dzieckiem,
a dziecko wie, że za moment już go tu nie będzie. Porusza mnie
również los starszych ludzi, których nie stać na godne życie.
Porusza mnie niesprawiedliwość społeczna, a przede wszystkim
brak miłości rodzica do dziecka. Nie potrafię sobie tego nawet
wyobrazić, a przecież niestety są takie rodziny.
Kiedy odpoczywam
i marzę…
BM: Życie to energia, a energia to pasja. Czy poza pracą znajduje
Pani czas na swoje pasje? Jakie?
ANI: Praca jest moją główną pasją. Lubię to, co robię, aczkolwiek ukochałam sobie zawód aktorski. Kocham teatr, grę w teatrze. Od dziecka
lubiłam też pisać i fotografować, robiłam zdjęcia na imprezach rodzinnych. Teraz jednak jestem tak wyczerpana, że po prostu nie daję rady
się temu poświęcać. Wychowywanie dziecka też jest poniekąd moją
pasją, tak jak joga, podróże czy nurkowanie. Mam tych pasji trochę
i myślę, że zdołam jeszcze do nich wszystkich powrócić.
BM: A znajduje Pani czas na to, żeby usiąść z książką, poczytać?
ANI: Jestem na etapie książek, które czytam z moim synem. Obec-
nie pochłaniamy Przygody Mikołajka, oczarowała nas ta seria.
Jeżeli chodzi o chwilę z książką dla mnie, to ostatnio mam niestety
„syndrom zestrzelonej czapli”, czyli czytam dwa – trzy zdania
i zasypiam. Ale uwielbiam książki o innych kobietach, ich przygodach, życiu.