P
O
D
Z
I
E
L
S
I
Ę
P
I
Ę
K
N
E
M
Stanisława Manturzewskiego poznałam przez mojego wuja Janusza
Trybusiewicza. To nie była zwykła znajomość, raczej relacja na kształt
mentor-uczeń. Stanisław Manturzewski był postacią barwną
i zagadkową. Miał niespokojną duszę i miłość do sztuki filmowej tak
wielką, że potrafiła ziszczać nieziszczalne. Postanowiłam wskrzesić Głos
tego zwariowanego Wariata w wywiadzie jaki popełniłam dla Grzegorza
Królikiewicza równo szesnaście lat temu.
Dorota Oyrzanowska: Dlaczego właśnie
film? Co Cię w nim urzekło, przecież
kończyłeś zupełnie inne studia?
Stanisław Manturzewski: Kończyłem
studia archeologiczne. Stalin nie sięgał
do paleolitu. Poprzestał
na językoznawstwie. Raptem zostałem
socjologiem. Zaczęli do mnie przychodzić
ludzie z dokumentu żebym wszedł
w środowisko, które się boi penetracji.
Pierwszą z moich prac w tym zakresie
było dostanie się do sekty Stolica Boża
i Barankowa Apostołów Prawdy Alfa
i Omega. Składała się ona z dzieci
folksdojczów śląskich i dzieci Polaków
z Syberii i Wileńszczyzny. Środowisko
to zintegrowało się na gruncie religii,
którą sami sobie stworzyli. Na czele grupy
stał człowiek uznany przez nich
za Boga - hipnotyzer, znachor,
homoseksualista. Okrzyknięto go Bogiem
na zasadzie, że Bogiem było Słowo,
Słowo było mową Boga, Słowo jest
u Bernarda Wilka.
Na ślady sekty trafiłem dzięki jednemu
ze studentów socjologii.
Takich sekt na Świecie było więcej. Żywy
Bóg istniał w Masywie Centralnym,
Harlemie, Kongo oraz na pograniczu
Kazachstanu i Syberii.
Napisałem o sekcie mikrosocjologiczne
studium. Było to w czasie kiedy Hoffman
i Skórzewski nakręcili "Kalwarię
Zebrzydowską", wielki film o misterium
ukrzyżowania. Zainteresowali się mną,
przypuszczając, że trochę koloryzuję.
Na zasadzie zaskoczenia, zjawiliśmy się
w klasztorze zajmowanym przez opisaną
przeze mnie sektę, pod Nysą Kłodzką
w Nibnicy. Tam też powstał film "Dwa
oblicza Boga", na podstawie mojego
scenariusza, za który dostałem nagrodę
ZAIKS'u.
DO: A kiedy nastąpił Twój debiut
reżyserski, bo jak sam twierdzisz, filmy
wg. Twoich scenariuszy nie do końca
trafiły w Twój gust?
SM: Mój debiut reżyserski nastąpił
po czterdziestu scenariuszach
zrobionych dla innych ludzi. Przez całe
lata byłem używany jako pies gończy,
sprawdzałem informacje. Wyszukiwałem
nietypowych bohaterów i penetrowałem
właśnie niechętne do sfilmowania
środowiska. Miałem tego zwyczajnie
dosyć. Po drodze zaprzyjaźniłem się
z największym, moim zdaniem, operatorem
filmowym - Stanisławem Niedbalskim.